Przebiegł cały świat
Maratony są jak narkotyk.
W Raciborzu mieszka od niedawna. Przez długie lata popularyzował maratony w Kędzierzynie–Koźlu.
Do naszego miasta Janusz Mendyk przeprowadził się z żoną (jak mówi, swoim najwierniejszym kibicem) w listopadzie ubiegłego roku. Tu ma obie córki (uczą wf w raciborskich szkołach) i wnuczęta. Jest emerytowanym nauczycielem fizyki i wychowania fizycznego. Jego pasją są maratony.
Okazją do odwiedzin w naszej redakcji był udział w maratonie warszawskim, w którym Mendyk zajął 7 miejsce w kategorii „60 plus”. Uzyskał czas 3:55:10. To dużo lepiej niż debiutanckie 4:18: 36 (też w stolicy, w 1979 roku) ale gorzej niż „życiówka” – 2:51:48 (zrobił ją w Monachium). Całą swoją karierę ma spisaną i udokumentowaną. Trzy grube segregatory, pełne dyplomów, zdjęć, wydruków i wycinków z gazet robią wrażenie. Już w szkole średniej ciągnęło mnie do biegania. Wydawało mi się, że mam do tego predyspozycje. Wtedy pokonywałem 1000, 1500 metrów. Później przyszły studia, praca i jakoś brakowało okazji. Skusiłem w końcu na pierwszy maraton warszawski i zaczęło się – wspomina.
Początki nie były łatwe. Zaczynał biegać w krajowych butach, a pierwsze profesjonalne kupił za równowartość ówczesnej miesięcznej pensji nauczycielskiej. Adidasy „przemycił” mu znajomy z zagranicy. Dziś każdy może takie znaleźć w sklepie z obuwiem, za mniej więcej 150–200 zł.
Często wyjazdy na zawody w odległych miejscach dużo kosztowały. Znajdywałem sponsorów. Kiedy uczy się dzieci 30 lat, trafią się z nich później absolwenci, którzy doszli do pieniędzy – uśmiecha się J. Mendyk. Pobiegł w najsłynniejszym maratonie świata, czyli w nowojorskim. Przebywałem wtedy w USA, w celach zarobkowych. Spełniłem marzenie. Przytrafiła mi się kontuzja, więc biegłem z zabandażowaną nogą. Jak wszyscy naraz ruszyli, a była to masa ludzi, to nogi mi się zatrzęsły ze strachu. Należałem wówczas do elitarnego klubu Road Runners – wspomina udział w maratońskim „guru”.
Sposób na sukces tkwi w psychice. Zrozumiałem to w Szwajcarii, biegnąc 100 km. To 2 maratony i jeszcze pół trzeciego. Jeśli uda się to pokonać, to żaden kryzys na trasie niestraszny. Trzeba być oczywiście wybieganym. Ćwiczyłem dziennie. Szedłem do lasu, na godzinę, czasem na dłużej – tłumaczy swoje osiągnięcia J. Mendyk.
Był dyrektorem maratonu w Kędzierzynie Koźlu. Przez 5 lat (1996–2000) organizował tę imprezę. Później miałem wybór, albo robić cząstkę tego co było, albo nic. Nie chciałem firmować nazwiskiem czegoś przeciętnego – wspomina. Za całokształt swojej działalności otrzymał nagrodę prezydenta.
Macie tu idealne warunki
Bieg w Kędzierzynie Koźlu Janusz Mendyk organizował przy pomocy „w 100% raciborskiej ekipy”. Tam była tylko jedna droga przelotowa, a w Raciborzu jest ich więcej. Można by wykorzystać pętle – twierdzi emerytowany nauczyciel. Wspomina, że na kędzierzyński bieg zjeżdżali się biegacze z całego Śląska, bo tu nie było i nie ma maratonu. Wciąż spotyka się z pytaniami, czy ta impreza jeszcze pojawi się w kalendarzu. Do tego nie trzeba jakiś specjalistów od biegania. Maraton we Wrocławiu robi człowiek, który w życiu setki nie przebiegł wyczynowo. Jak ktoś narzeka, że trzeba ulicę na dzień zamknąć, to niech weźmie przykład z Nowego Jorku, gdzie główna arteria jest nieczynna podczas maratonu – radzi J. Mendyk. W roli inicjatora, a następnie organizatora takiej imprezy widzi OSiR, bo to jednostka powołana do tego typu przedsięwzięć. Jest jeszcze sportowa wyższa uczelnia i szkoła mistrzostwa sportowego. Warunki są, trzeba chęci – mówi.
(ma.w)