Stulatka, że mucha nie siada
Zawody w wielkopolskiej Cichowej ściągają dorocznie kilkadziesiąt drużyn z całej Europy. W tym roku na starcie stanęły 54 sikawki z Polski, Niemiec, Czech, Słowacji i Węgier. Sędziowie oceniają wygląd wozów, a sekcje muszą pokonać w najkrótszym czasie i bez błędów tor przeszkód. Bieńkowiczanie okazali się bezkonkurencyjni. Ich sikawka zyskała najwyższe uznanie, a tor pokonali w rekordowym czasie 30 sekund. Wygrali rywalizację w ćwiczeniu bojowym mężczyzn. Zdobyli też I m. w grupie mężczyzn.
W tamtym roku pojechaliśmy do Cichowej pierwszy raz. Zajęliśmy 28. miejsce. Zrobiliśmy jednak zdjęcia i przed tegorocznymi zawodami odtworzyliśmy tamtejszy tor i ostro trenowaliśmy. Na zawody jechaliśmy z medalem w sercu – zdradza Jan Socha, były zawodowy strażak z Raciborza, bieńkowicki kowal i dobra dusza całego przedsięwzięcia. To on skompletował sekcję, załatwiał wszelkie formalności a nade wszystko razem z synem Robertem (był dowódcą sekcji) przygotował stuletnią sikawkę.
Wóz, dokładnie w 1906 r., kupiła bieńkowicka OSP, której komendantem był wówczas Jan Socha, dziadek naszego rozmówcy. Odtąd pożarnictwo wrosło w krew jego potomków. Syn Alojzy był długoletnim prezesem bieńkowickiej straży, a wnuk Jan byłym komendantem. Tradycje kontynuuje prawnuk Robert, dziś zastępca OSP, na co dzień kowal.
Rodzina Sochów traktuje sikawkę niemal jak relikwię. Ma się jednak czym pochwalić. Wyprodukowany przez firmę braci Kieslich wóz wygląda dziś tak, jakby wyszedł z fabryki. Wszystkie części są oryginalne. Nawet węże. Na korpusie widać tabliczkę znamionową fabryki. Mamy też jeden oryginalny hełm - mówi Jan Socha.
Bieńkowicka sikawka dziesiątki razy brała udział w poważnych akcjach. Przed wojną pojechała gasić pożar zamku w Tworkowie. Po wojnie służyła jeszcze do 1961 r. Wtedy ostatni raz mieszkańcy mogli usłyszeć przeraźliwy dźwięk dzwonka. Dziś wóz ma swoje stałe miejsce w miejscowej remizie. Wyciągany jest na specjalne okazje. Zachowuje cały czas sprawność bojową.
Zawody w Cichowej odbyły się 13 sierpnia. Kiedy mieszkańcy dowiedzieli się, że ich załoga wróci z tarczą, postanowiono zrobić im niespodziankę. W Sudole czekał używany dziś w akcjach Lublin. Potem eskortował do wsi lawetę z poczciwą sikawką. Sochowie jak za dawnych lat zaczęli bić w dzwonek. Na miejscu czekały na nich z gratulacjami władze gminy i stół biesiadny w remizie.
Grzegorz Wawoczny