Gorzki smak euro
Chcieli dorobić trochę pieniędzy i skorzystali z usług biura, oferującego pracę w Holandii. Na miejscu okazało się, że warunki znacznie odbiegają od tych, jakie im obiecywano. Za swoją pracę nie otrzymali też wszystkich pieniędzy, bo pośrednik splajtował.
Roman i Maria (nazwiska do wiadomości redakcji) wcześniej pracowali już za granicą. Do tej pory nie mieli żadnych problemów. Do raciborskiego oddziału holenderskiej firmy trafili poprzez znajomą, która również chciała skorzystać z jego usług. W biurze otrzymali zapewnienie, że pieniądze będą im wypłacane co tydzień. Wspólnie z innymi Polakami mieli mieszkać w wynajętym dla nich domku jednorodzinnym.
Kłopoty zaczęły się już pierwszego dnia po przyjeździe do Holandii. Gdy udali się do domu, w którym mieli być zakwaterowani, mieszkające tam rodaczki nie chciały ich wpuścić. Nie wiedzieli, co mają robić. Była już noc. Gdyby nie pomoc jednego z mężczyzn, nie mieliby gdzie spać. Pomógł im znaleźć nocleg gdzie indziej. Warunki jednak znacznie odbiegały od tych, jakie im proponowano w Raciborzu. Wszędzie grzyb i pleśń – wspomina kobieta.
Rozpoczęli pracę. Za godzinę mieli otrzymywać 6 euro. Najpierw w szklarni przy sadzonkach orchidei. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie złośliwy holenderski majster. Nie mógł się pogodzić z tym, że mamy unijny paszport. Był bardzo złośliwy. Gdy pracowaliśmy w szklarni specjalnie puszczał opryski i nawozy. Nie dało się tego wytrzymać - mówi Roman.
Raciborzanie odmówili pracy w takich warunkach. Otrzymali więc kolejną. Mieli pakować cebulki. Okazało się, że była to praca przy taśmie, choć już przed wyjazdem zastrzegli, że taka nie wchodzi w grę. Jednak się na nią zgodzili. Była to praca po kilkanaście godzin dziennie. Kręgosłup tego nie wytrzymywał – opowiada kobieta. Po tygodniu ponownie zgłosili się do firmy. Rozmawialiśmy z jakąś kobietą. Powiedziała, że jak chcemy zarobić, to musimy brać każdą pracę – mówi Maria. Po tygodniu otrzymali kolejną propozycję. Miała to być praca w rzeźni. Nie zgodzili się na nią. Nie zniosłabym kwiczenia zabijanych świń i widoku krwi – wzdryga się kobieta.
Ponieważ nie przyjęli tej oferty, pracownica biura kazała im opuścić zajmowane przez nich mieszkanie i wracać do Polski.
Jednak problemem okazały się pieniądze. Przez cały czas za pracę nie otrzymywali obiecanych tygodniówek, lecz jedynie zaliczki. Gdy wyjeżdżali z Holandii pracownica biura zapewniła ich, że wszystkie zaległe pieniądze wpłyną im na konto wkrótce po przyjeździe do Polski. Większość wypłaty otrzymali jednak dopiero po interwencji w raciborskim biurze firmy. Do pełnej kwoty każdemu z nich brakło 40 euro.
W styczniu otrzymali pismo, że firma splajtowała. Teraz szukaj wiatru w polu. Za 40 euro przecież nie pójdziemy do sądu, bo kosztowałoby nas to znacznie więcej. Ale przecież ciężko pracowaliśmy na te pieniądze – mówią oboje. Uważają, że padli ofiarą nieuczciwego pośrednika pracy, który nie wywiązał się z oferowanych warunków zatrudnienia. Nie chcą podać do gazety swoich nazwisk, bo wstydzą się tego, że dali się nabrać. Takich osób jak my, które nie otrzymały wszystkich zarobionych pieniędzy są na pewno setki. Chcieliśmy ostrzec innych, by żądali obiecywanych warunków pracy na piśmie a nie wierzyli na słowo – przyznają nasi rozmówcy.
Pomimo kilkakrotnych prób, nie udało nam się skontaktować z pracownikiem firmy. Biuro pośrednika znajduje się przy ul. Ocickiej. Na drzwiach widnieje informacja, że od 18 stycznia jest nieczynne a korespondencję należy zostawiać w sklepie obok.
(Adk)