Maratony się spotkały
Rozmowa z Janem Deńcą, biegaczem z Rudnika.
– Wystartował Pan w kwietniu w zawodach, które były w zasadzie dwoma odrębnymi maratonami. Odbyły się w Niemczech i był to drugi Pana udział w tej imprezie.
– Tyle, że przed rokiem startowałem z Dortmundu, a teraz z okolic Oberhausen. Końcówka biegu była ta sama. Staram się nie powtarzać tych samych tras, chodzi mi o coś nowego. Ta trasa była zabójczo trudna. Już start był pod górę, a później trasa jakby profilowana – wzniesienia i podbiegi. To ważne, bo co się straci pod górę jest już nie do odrobienia.
– Taki wyjazd na zagraniczne zawody to dla amatora biegania chyba spore przedsięwzięcie?
– Pojechaliśmy stąd w trójkę: ja, Wojtek Niedziałkowski z Nędzy i jeszcze kolega ze Strzelec Opolskich. Mam kolegę w Niemczech, który jeździ na rolkach i startuje w takich imprezach. On pozałatwiał formalności i zapewnił nam nocleg. Start w imprezie kosztuje najmniej 39 euro. Im wcześniej się wpłaci, tym jest taniej.
– Jak Panu poszło na trasie?
– Łącznie rywalizowało 32 tysiące osób, połowa w jednym i w drugim maratonie. Klasyfikacja była jednak odrębna. Każdy miał czipa i tak liczono czasy. Start następował z sektorów od A do E, na szerokiej drodze. Zająłem 18 miejsce w klasyfikacji generalnej, a w kat. pięćdziesięciolatków zwyciężyłem. Drugą połówkę pobiegłem słabiej, bo brakło energii.
– Kto uplasował się w pierwszej dziesiątce?
– To byli biegacze z takich krajów jak: Kenia, RPA, Etiopia i Maroko. Później było paru Niemców. Przede mną było tylko 3 czterdziestolatków, a następny z mojej kategorii miał czas gorszy o 9 minut.
– To trzecia z rzędu taka impreza w tej części Niemiec, z roku na rok coraz większa. Proszę o jakieś szczegóły.
– Było tam jeszcze wiele imprez towarzyszących – puścili nas z półmaratończykami, których meta była wcześniej. Byli też rolkarze i zawodnicy na wózkach inwalidzkich. Tą trasę charakteryzowały wielkie odstępy między aż ośmioma miastami. Organizatorzy zablokowali dystans 80 km i zapewnili tony bananów, napoje oraz wodę na licznych punktach odżywczych. To nie jest jeszcze największa impreza w Niemczech – takową ma Berlin.
– Gdyby porównać niemieckie zawody do krajowych, to jak wypadają polskie maratony?
– Jeśli chodzi o skalę trudności to podobnie jest w naszym Lęborku nad morzem. Jeśli chodzi o organizację – nie ma co porównywać. U nas największe są zawody w Poznaniu, gdzie biegłem 3 lata temu. Udział wzięło 2 tysiące osób i to był nasz gigant.
(rozmawiał ma.w)