Pomoc nie nadeszła
Zakończył się czteroletni proces w sprawie głośnego wypadku do jakiego, 6 marca 2001 r., doszło na ul. Starowiejskiej. Autobus PKM
uderzył w bok poloneza. Zginęła 8-letnia dziewczynka. Prokuratura oskarżyła kierowcę. Wyrok sądu: - niewinny. Rozżalona matka ofiary:
- nigdy się z tym nie pogodzę. Dlaczego gliwicki Sąd Okręgowy uwolnił od zarzutu człowieka, którego w Raciborzu uznano winnym?
6 marca około godz. 19.00 35-letni dziś Janusz B. kończył swoją dniówkę. Na skrzyżowaniu ulic Starowiejskiej i Pszczyńskiej z autobusu wysiedli ostatni pasażerowie. Pojazd miał jechać na stację paliw przy ul. Reymonta. „Kiedy byłem na ul. Starowiejskiej obok wieży ciśnień (…) pamiętam jeszcze jak widziałem światła na skrzyżowaniu z ulicą Głubczycką. Przez cały czas czułem się normalnie. W pewnym momencie poczułem ucisk w klatce piersiowej i straciłem świadomość. Gdzieś w podświadomości chciałem nacisnąć hamulec, ale nie dałem rady” – wyjaśniał przed policją B. Jadący bezwładnie autobus skręcił na przeciwległy pas ruchu i przy mleczarni uderzył w tył poloneza. Dokładnie w miejsce, gdzie siedziała 8-letnia wówczas Paulinka. Obok niej jechała mama z młodszą siostrą Agatką. Chwilę potem autokar wbił się w stację TRAFO. Dziewczynka z raną głowy czekała na pomoc lekarską. Mimo że tuż pod nosem był szpital, przez kilkadziesiąt minut pomocy nie otrzymała. Karetka reanimacyjna była daleko poza Raciborzem. Przejeżdżająca przypadkiem lekarka kazała wyciągnąć dziecko z poloneza, położyć na jezdni i czekać na R-kę. Potem policja dowiozła dwóch lekarzy. Ci podjęli próbę reanimacji, ale za późno. O 19.45 nastąpił zgon. Chwilę wcześniej nadjechała karetka. Tymczasem kilkadziesiąt sekund wystarczyło, by jakimkolwiek samochodem zawieźć ranną Paulinkę do szpitala, gdzie był anestezjolog, chirurdzy i inni specjaliści. Dziś nie mogę sobie darować, że nie przewieźliśmy córki do szpitala, bo może by żyła. Moje dziecko po prostu się wykrwawiło. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego ogarnęła mnie wtedy taka bezsilność. Byłam przerażona. Mam żal do lekarki, która kazała nam zostawić Paulinkę leżącą na jezdni – mówi jej mama, Maria Górczyńska.
Z kopalni za kierownicę Od 1989 do 2000 r. Janusz B. pracował w pszowskiej kopalni. Odszedł, kiedy dokonywano redukcji zatrudnienia. Górnictwo zostawiło w jego organizmie trwały ślad. Diagnoza lekarzy: alergia na pył. Objawy: napady mocnego i suchego kaszlu. W efekcie stałe leczenie. Były górnik postanowił zatrudnić się w raciborskiej komunikacji miejskiej. Kopalnia sfinansowała mu kurs prawa jazdy kategorii D. Przeszedł badania lekarskie i testy psychotechniczne. Nic nie stało na przeszkodzie, by zasiadł za kierownicą autobusu. 6 marca 2001 r. to on kierował autobusem, który uderzył w poloneza. Zajmująca się sprawą wypadku Prokuratura Rejonowa ustaliła, że dzień przed wypadkiem u B. nastąpiło nasilenie choroby. Miał gorączkę. Dolegał mu suchy, mocny kaszel i ból głowy. Był u lekarki, ale nie otrzymał zwolnienia. Ta jednak zeznała, że gdyby wiedziała, iż jej pacjent jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo ludzi, to na pewno wypisałaby L 4. Czy więc znane przed wypadkiem dolegliwości B. były przyczyną tragedii? Nie byłoby być może co do tego wątpliwości, gdyby nie podejrzenie zawału serca, jakie powzięli lekarze ze szpitala w Raciborzu, po raz pierwszy dzień po wypadku. Zostało to wpisane do szpitalnego wypisu. B. po wypadku przeszedł operację jelita. Narząd ten został uszkodzony przez kierownicę, która wbiła się w ciało w momencie uderzenia w stację. W maju 2001 r., na wniosek Prokuratury Rejonowej w Raciborzu, odręcznie spisaną opinię wydał specjalista ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Przeprowadził badania i zapoznał się z dokumentacją medyczną z raciborskiego szpitala. Pozwoliło mu to na „rozpoznanie dokonanego zawału serca ściany dolnej, pomimo braku charakterystycznych zmian w EKG”. Zawałem zasłaniał się sam Janusz B. „W pewnym momencie poczułem ucisk w klatce piersiowej i straciłem świadomość” – wyjaśnił na policji. Sprawę umorzono, ale matka Paulinki postanowiła walczyć. Była przekonana, że zawał to tylko wybieg, który miał chronić B. przed odpowiedzialnością karną. Napisała zażalenie do Prokuratury Okręgowej. Zostało uwzględnione. Sprawa wróciła na biurka śledczych. Prokuratura drążyła dalej. Ustalono, że oskarżony leczył się przed wypadkiem u kardiologa. Korzystając z przysługujących mu praw wziął jednak opisującą to leczenie dokumentację medyczną i odmówił przedstawienia jej organom ścigania. O opinię poproszono więc Instytut Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. 25 czerwca 2002 r. krakowscy medycy napisali, że w dokumentacji z Raciborza nie ma zapisu EKG, a jedynie jego opis. Nie było dowodu, a jedynie to, jak go ktoś interpretował. „Brak obiektywnych parametrów przebytego zawału mięśnia serca. Brak blizny w zapisie echokardiograficznym” – konkludowano w Krakowie. Co więc stało się Januszowi B. 6 marca 2001 r.? „Obiektywna opinia jest niemożliwa do sformułowania. Wobec braku zapisów EKG, opis zawarty w dokumentacji, przy braku wyników oznaczeń specyficznych enzymów uszkodzenia mięśnia serca, uniemożliwia jednoznaczne rozpoznanie dokonanego zawału mięśnia serca” – czytamy w opinii o stanie jego zdrowia. 5 lipca 2002 r. z Krakowa nadeszła kolejna, tym razem obszerniejsza opinia na potrzeby procesu. Czytamy w niej: „Brak jest przesłanek do przyjęcia, że podejrzany w momencie poprzedzającym krytyczny wypadek doznał zawału mięśnia serca. Zważywszy jednak na zapisy w historii choroby ze Szpitala w Raciborzu, gdzie Janusz B. został przyjęty bezpośrednio po wypadku nie można wykluczyć, że przyczyną krótkotrwałej utraty przytomności były zaburzenia rytmu serca, podłożem, których mogły być zaburzenia ukrwienia mięśnia sercowego w obszarze zaopatrywanym w krew przez prawą tętnicę wieńcową. Nie można także odrzucić możliwości, iż to nie schorzenie kardiologiczne, a nagłe niedotlenienie ośrodkowego układu nerwowego w przebiegu napadu astmy oskrzelowej spowodowało krótkotrwałą utratę przytomności i niemożność prawidłowej reakcji”. Ze skargi Marii Górczyńskiej prowadzono dochodzenie w sprawie nieprawidłowości w raciborskim PKM, gdzie, jej zdaniem, wbrew zasadom bezpieczeństwa zatrudniono chorego człowieka. Matka Paulinki złożyła też skargę przeciwko lekarzowi z Zabrza. Uważała, że jego opinia wprowadziła w błąd organy ścigania. Obie sprawy umorzono.
I i II instancja Prokuratura Rejonowa zdecydowała się jednak na postawienie przed sądem karnym Janusza B. Uznano, że jego stan zdrowia rzeczywiście nie pozwalał mu na wykonywanie zawodu związanego z przewozem ludzi o czym ten wiedział i miał obowiązek powiadomienia dyspozytorów PKM. Wynika z tego, że zdaniem śledczych B. nie powinien był 6 marca pracować, dzięki czemu uniknięto by tragedii. Sąd w Raciborzu, jesienią minionego roku, uznał Janusza B. winnym. Skazał go na karę roku i sześciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Zakazał prowadzenia pojazdów przez 5 lat i nakazał wpłacić 1000 zł grzywny. „Wersja oskarżonego dotycząca tego, iż jedyną i wyłączną przyczyną wypadku był zawał serca należy uznać tylko za przyjętą przez oskarżonego linię obrony, która nie pokrywa się z innymi dowodami przeprowadzonymi w sprawie i wnioskami na ich podstawie wyciągniętymi”. W uzasadnieniu czytamy też: „gdyby wyeliminować przyczynę w postaci podjęcia pracy w dniu 6 marca 2001 r. przez chorego oskarżonego, to skutek w postaci śmierci dziecka by nie nastąpił, bo ewentualny zawał serca nie spotkałby oskarżonego na pewno nie za kierownicą autobusu”. Janusz B. za pośrednictwem swojego adwokata złożył apelację. Jej podstawą stała się zasada procesowa, wedle której wszelkie wątpliwości należy rozstrzygnąć na korzyść oskarżonego oraz - w jej konsekwencji - przyjąć za podstawę ustaleń faktycznych tę wersję, która jest dla niego najkorzystniejsza. Adwokat przekonywał, że prokurator nie dowiódł jednoznacznie, że zawału serca nie było. A skoro mógł być, to należy uniewinnić B. od stawianego mu zarzutu, bo zawał, zgodnie z orzecznictwem sądowym, jest przyczyną niezawinioną i niezależną od sprawcy. 24 marca Sąd Okręgowy w Gliwicach wydał prawomocny wyrok. Janusz B. został uniewinniony. Matka Paulinki zasłabła na sali sądowej. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach czeka na pisemne uzasadnienie orzeczenia. Nie wyklucza złożenia kasacji do Sądu Najwyższego. Nie zostawię tej sprawy. Wynajmę adwokata i złożę kasację – zapowiada mama Paulinki.
Grzegorz Wawoczny
Personalia uniewinnionego zostały zmienione.