Kradli na oczach policji
Z placu Długosza skradziono samochód w czasie, gdy działali tam policyjni tajniacy. Poszkodowany żali się, że po zgłoszeniu kradzieży policja działała opieszale. Postępowaliśmy zgodnie z procedurami - zapewniają funkcjonariusze. Sprawę bada Prokuratura Rejonowa. Bogdan Kubek jest oburzony postępowaniem policji. Funkcjonariuszom pokazywał nawet zdjęcia swojego auta wykonane aparatem z telefonu komórkowego. Nie bardzo ich to interesowało - twierdzi
Małżeństwo Kubków jest oburzone postępowaniem raciborskiej policji. 29 grudnia skradziono im z pl. Długosza dostawczego mercedesa. „Nie możemy do dziś pojąć postępowania funkcjonariuszy. To była kpina” - twierdzą.Kubkowie mają dom w Nędzy, a na co dzień mieszkają w Niemczech. Często przyjeżdżają do rodzinnych stron. Ostatnimi miesiącami jeździli po Raciborzu jasnoniebieskim dostawczym mercedesem sprinterem. Taki kolor od razu rzuca się w oczy - mówi Bogdan Kubek. 29 grudnia około godz. 12.00 przyjechali na parking przy pl. Długosza. Parkingowi nie podeszli po opłatę. Kubkowie poszli więc na targ. Wrócili po około pół godzinie. Ich auta już nie było.
Zdenerwowani podeszli do parkingowych. Ci stwierdzili, że nic nie widzieli i poradzili iść do policjantów. Tam w tej corsie są tajniacy - usłyszeli Kubkowie. Rzeczywiście, okazało się, że w tym czasie na pl. Długosza pełnili służbę funkcjonariusze dochodzeniowi. Myślałam, że coś widzieli. Jasnoniebieski mercedes to w końcu nie igła w stogu siana - mówi Róża Kubek.
Nic nie widzieli
Policjanci niestety - jak wyjaśnili - nie zaobserwowali nic niepokojącego. Kubkowie upierali się, by rozpocząć szybkie działania, obstawić rogatki, bo takim mercedesem trudno przejechać niezauważonym. Minęło pół godziny od naszego opuszczenia wozu. Mógł być ukradziony zaraz po naszym odejściu, ale i pięć minut przed przyjściem. To auto było na pewno w Raciborzu, jeździło gdzieś po ulicach, może po którejś z ościennych dzielnic - mówi wzburzony Kubek.
Policjanci przystąpili do legitymowania Kubków. Poprosili o dokumenty wozu. Po kilkunastu minutach zawieźli ich na komendę. Tu przyjęto oficjalne zgłoszenie kradzieży. Kradzież w ogóle ich nie wzruszyła. Dowiedzieliśmy, że mają już osiem takich zgłoszeń. Pytali, czy wóz jest ubezpieczony. Mówili, że dostaniemy odszkodowanie i nie będziemy stratni. Dowiedzieliśmy się też, jakie to problemy ma raciborska policja. Że na mieście jest mniej patroli jak dawniej, że nie mają papieru do drukarek i tak dalej. Chcieli chyba, byśmy zrozumieli, że nic nie są w stanie zrobić, a jeszcze wyrazili zrozumienie dla ich trudnych warunków pracy - opowiada Bogdan Kubek.
Zaczęli działać sami. Dali ogłoszenie do Vanessy. Poszli późnym popołudniem do komendy Straży Granicznej. Odnieśliśmy wrażenie, że nic nie wiedzą o kradzieży naszego wozu - powiedziała nam Róża Kubek. Pogranicznicy zgłoszenie przyjęli i zadziałali o tyle, że za jakiś czas potem Kubkowie dowiedzieli się w Chałupkach, iż o kradzieży zostały powiadomione przejścia. Widać reagują szybciej od policji - komentują.
Wóz do dziś się nie odnalazł. Kubkowie jeździli po warsztatach samochodowych. Tam mówiono im, że on jest w Raciborzu lub najbliższej okolicy, tyle, że w jakieś dziupli, gdzie zostanie rozebrany na części. W tamtym roku sprowadzono do Polski setki tysięcy używanych samochodów z Zachodu. Teraz potrzeba do nich tanich części. Najtaniej zaś kupić na lewo od handlarza, który zaopatruje się w towar właśnie w złodziejskich dziuplach.
Statystyki nie kłamią
Na opieszałość funkcjonariuszy Kubkowie poszli się poskarżyć do komendanta. Pokazał nam statystyki. Wynikało z nich, że odzyskanie skradzionych wozów graniczy z cudem, ale dzięki działaniom policji liczba tych kradzieży spada. Jednym uchem wleciało, drugim wyleciało. Komendant był zadowolony ze swojej pracy, ale nam nie pomógł - żalą się Kubkowie.
Poszli do Prokuratury Rejonowej. Tu przyjął ich jej szef Janusz Smaga. Komendant zna sprawę i zapewnia, że potrafi ją wyjaśnić. Zażądałem szczegółowej informacji o przebiegu działań policji, ustaleniach wszystkich policjantów, którzy brali w nich udział. Chcę znaleźć odpowiedzieć na pytanie, czy działania te były niezwłoczne. Ze skargi państwa Kubków wynika, że funkcjonariusze działali opieszale - powiedział nam prokurator.
W piśmie, które otrzymaliśmy od Komendy Powiatowej Policji w Raciborzu, napisano, że 29 grudnia funkcjonariusze działali zgodnie z procedurami i zaangażowaniem takim samym, jak w przypadku wszystkich kradzieży samochodów. Wyjaśniono, że już z pl. Długosza policjanci niezwłocznie przez radiostację poinformowali dyżurnego oficera o kradzieży, a ten natychmiast zarządził poszukiwania wozu.
O sprawę pytaliśmy także w Śląskim Oddziale Straży Granicznej w Raciborzu. Interesowała nas kwestia, czy rzeczywiście Straż dowiedziała się o kradzieży od Kubków czy też wcześniej od policji. „(...) W tej sprawie Straż Graniczna posiadała informacje z dwu źródeł, tj. Policji oraz osoby poszkodowanej. Po uzyskaniu każdej z tych informacji Straż Graniczna podjęła stosowne działania. Wymiana informacji pomiędzy organami Policji a organami Straży Granicznej funkcjonuje na podstawie (...) Porozumienia Komendanta Śląskiego Oddziału Straży Granicznej i Śląskiego Komendanta Wojewódzkiego Policji (...). Współdziałanie polega miedzy innymi na bieżącym przepływie informacji o zdarzeniach i zagrożeniach będących w kompetencji poszczególnych służb. Dokonują tego m.in. na bieżąco służby dyżurne obu właściwych organów (...)” - czytamy w odpowiedzi rzecznika prasowego kpt. Grzegorza Klejnowskiego.
Naszym zdaniem policja mogła zrobić znacznie więcej. Nie ukradziono nam auta jakich tysiące jeździ po drogach. To był duży jasno-niebieski wóz dostawczy, który się wyróżnia spośród innych nietypowym kolorem. Nietrudno go dostrzec. Policja miała okazję złapać złodziei, może trafić na ślad tej dziupli - kończą rozżaleni Kubkowie.
Grzegorz Wawoczny