Łączenie pod paragrafem
Sprawa kanalizacji w Studziennej przekonuje, że pytanie, czy urzędnicy ma-gistraccy działają zgodnie z logiką i w interesie mieszkańców jest jak najbardziej aktualne.
Blisko pięćdziesięciu właścicieli posesji w Studziennej nie wie, czy będzie podłączona do miejskiej sieci kanalizacyjnej. Magistrat, pod ich nosem, włożył do ziemi rurę przesyłową, a teraz czeka aż ci na własny koszt przyłączą do niej swoje domy. Problem w tym, że rura biegnie pod drogą krajową, a kiedy ta była rozkopana, urzędnikom nie zależało zbytnio na tym, by ludziom ułatwić życie. Teraz trudniejszy żywot może mieć prezydent, bo sprawa może się skończyć w sądzie.Rozgoryczeni mieszkańcy Studziennej, a dokładnie domów przy ul. Hulczyńskiej - odcinka drogi krajowej za przejazdem kolejowym do Sudoła, poskarżyli się na prezydenta Radzie Miasta. Zarzucili mu, że źle interpretuje pojęcie przyłącza kanalizacyjnego i przedmiotowo traktuje mieszkańców-wyborców. Radni na sesji 26 maja przyznali im rację.
Miasto uzyskało preferencyjną pożyczkę z funduszu ochrony środowiska na sieć kanalizacyjną w Studziennej. W lipcu minionego roku pod ulicą Hulczyńską położoną rurę, którą ścieki mają płynąć do oczyszczalni na Proszowcu. Pamięta to z pewnością wielu kierowców, bo przejazd przez Studzienną był wtedy utrudniony. Prace nie były łatwe. Pod drogą musiano wykonać przewierty. Na ograniczenie ruchu też musiano uzyskać specjalne zgody, bo arteria ta jest odcinkiem drogi krajowej. Rurę położono, wykopy zasypano i na tym rola wykonawcy się skończyła.
Zaczął się jednak problem, co z mieszkańcami. Rurę położono przecież nie dla żartu, lecz po to, by okoliczne domostwa mogły się do niej podłączyć. Kiedy w lipcu roboty były w najgorętszej fazie, z mieszkańcami spotkał się wiceprezydent Andrzej Bartela i oświadczył, że podłączenie musi się odbyć na ich koszt, wykona je jednak magistrat, a ściślej wyłoniona w przetargu firma, a potem poszczególne odcinki przyłączy przejmą na własność miejskie wodociągi.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby tak się stało, na co zresztą mieszkańcy liczyli, bo podłączenie domostw po zasypaniu szałunków radykalnie zwiększało koszty. Dowodzą tego wyliczenia kosztów. Za metr podłączenia w lipcu 2003 r. mieli płacić około 70 zł.
Z obietnic wiceprezydenta, że sprawa zostanie szybko załatwiona nic jednak nie wyszło. Minął prawie rok, przyłącza nadal trzeba wykonać, tyle, że to dziś wydatek rzędu 300 zł za metr. Ratusz oczywiście nie zmienił swojego stanowiska w sprawie tego, kto ma ponieść koszty. Mieszkańcy co rusz słyszą, że to ich problem.
Sprawę poruszono na ostatniej sesji, na której omawiano ich skargę. Zarzucili prezydentowi, że źle interpretuje pojęcie przyłącza i „traktuje wyborców przedmiotowo”. Najwięcej głosów krytyki zebrał odpowiedzialny za inwestycje miejskie wiceprezydent Andrzej Bartela, który zdaniem radnych dopuścił do nienormalnej sytuacji, że roboty zakończono, przez prawie rok nie udało się wypracować porozumienia z mieszkańcami i nadal nie widać perspektyw, by cokolwiek ruszyło. Dziwi mnie beztroska wiceprezydenta Barteli. Nie rozumiem, jak można dopuścić do tego, że na oczach ludzi zasypuje się wykopy, po czym każe im się płacić za ponowne wykopanie - obrazuje problem radny Marian Gawliczek, szef Komisji Rewizyjnej, która badała skargę ze Studziennej.
Za kilka tygodni mija zgoda na zajęcie pasa drogi krajowej pod budowę przyłączy, a fundusz ochrony środowiska oczekuje efektów ekologicznych. Te ostatnie trudno będzie ratuszowi wykazać, bo jest rura, ale ścieki nią nie płyną. Zadawane są pytania, co się stanie jeśli preferencyjna pożyczka zostanie cofnięta? Co więcej, z interpretacji prawnych, jakie posiadają mieszkańcy, wynika, że wcale nie mają obowiązku się przyłączać, bowiem nie stworzono im ku temu warunków.
Tu dochodzimy do problemu przyłącza, czyli odcinka kanalizacji łączącej sieć przesyłową z prywatnym domem. Wiceprezydent Bartela tłumaczył na sesji, że opinie urzędowych prawników i najnowsze orzecznictwo Sądu Najwyższego nie pozostawia wątpliwości; za przyłącze muszą zapłacić mieszkańcy. Nie wyjaśnił jednak radnym, jak to się stało, że mija rok od zakończenia prac, a sprawa zamiast dobiegać szczęśliwego końca, coraz bardziej się komplikuje. Zadeklarował, że wybuduje przyłącza na koszt miasta, ale Rada musi dać na to pieniądze, w tym na odszkodowania dla tych, którzy wcześniej zrobili je za swoje pieniądze, w tym m.in. w Studziennej.
Inaczej patrzą na to skarżący. Ich zdaniem, mogą zapłacić, ale za odcinek od studzienki do ich posiadłości. Powołują się na korzystne dla nich opinie w tej sprawie Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast oraz wojewody. Za fragment kanalizacji od głównej sieci przesyłowej pod drogą krajową do studzienki ma zapłacić miasto. I te właśnie fragmenty - jak dodają - można było wprowadzić do dokumentacji w fazie projektowania, dzięki czemu powstałyby od razu z siecią główną, a ich budowa byłaby w znacznej mierze pokryta z preferencyjnej pożyczki. Ludzie nie musieliby też kopać pod drogą krajową, lecz tylko w sąsiedztwie swoich domów.
Czy spór się zakończy? Być może trzeba będzie poczekać na orzeczenie sądu. Na razie bowiem różnica zdań jest znacząca. Wiceprezydent Bartela mówi tylko o interpretacjach prawnych, a ludzie o zwykłym rozsądku, którego zabrakło już w lipcu 2003 r. Zadeklarowali ostatnio, że pokryją koszty zakupu materiałów, jak ratusz zapłaci za roboty. Oferta nie spotkała się z odzewem.
G. Wawoczny