Wszyscy się z nich śmieją
Prywatnie Michał Wójcik lubi wykonywać figurki bobrów z kolb kukurydzy, Marcin Wójcik rzeźbi natomiast abażury z huby do lampek nocnych. Na scenie jednak stanowią zgrany duet młodego pokolenia kabareciarzy, zdobywający największe trofea w krajowych przeglądach kabaretów. Jak sami twierdzą, ich porażką jest praca - dużo pracują, a potem i tak wszyscy się z nich śmieją.
Zbieżność nazwisk sugeruje, że są braćmi. Nic bardziej mylnego. Chociaż jak zgodnie twierdzą: „Wszyscy są braćmi, z wyjątkiem zakonnic, które są siostrami”. Na scenie jako formacja „Ani mru mru”, wraz z akustykiem Waldkiem Wilkołkiem, udowadniają, że stanowią zgrany team. To najprawdopodobniej klucz do ich popularności. A popularni i lubiani przez publiczność to oni są bez wątpienia. Świadczy o tym komplet widowni na sali podczas ich dwóch występów w Raciborskim Centrum Kultury, które odbyły się 20 maja. Kabareciarze z Lublina zagrali popularne skecze: „Chińczyk”, „Porodówka”, „Czerwony Kapturek”, „Brzuchomówca” i „Supermarket”. Po występie ustawiła się do nich długa kolejka po autografy. Za kulisami sceny też ich nie opuszczał humor. Nawet podczas wywiadu, jakiego udzielili „Nowinom Raciborskim” trudno było ich prosić o odrobinę powagi. Na pytanie, które zadał im jakiś czas temu Piotr Bał-troczyk z krakowskiej „Rotundy”, czy uderzyła im woda sodowa do głowy, odpowiedzieli teraz przewrotnie: „Oj, i to jak”. Po chwili Marcin dodał jednak: „Żartuję. My tego tak nie odbieramy. Pozostaliśmy normalnymi ludźmi. Zmieniło się tylko to, że ludzie nas zaczepiają na ulicy. A tak poza tym, to nic się nie zmieniło. Ludzi, którzy chcą z nami pogadać, wziąć autograf lub sfotografować się, traktujemy normalnie. Nie uprzedzamy ich, że autografów nie będziemy rozdawać. Nie chodzimy też z ochroną.”
Michał: Ty, Marcin, może to jest pomysł!
- Jesteście przedstawicielami młodego pokolenia kabareciarzy, których cenią sobie weterani kabaretu polskiego. Powiedzcie, a kogo Wy cenicie?
Marcin: My generalnie cenimy sobie całą scenę kabaretową - od kabaretów, które od niedawna starają się być śmieszne aż po te kabarety, które istnieją kilkanaście, albo kilkadziesiąt lat. Mnie do dzisiaj bawi kabaret Elita, Daukszewicz, Piasecki i jestem bardzo dumny, że mogę w tym środowisku się obracać.
Michał: To znaczy nie ma jakiejkolwiek rywalizacji tak jak np. na rynku muzycznym, że trzeba przepychać się łokciami.
Waldek: A ja ze starego pokolenia kabareciarzy najbardziej lubię Leszka Millera i Andrzeja Leppera - świetni są.
- Jaki jest klucz do stworzenia dobrego kabaretu?
Marcin: My cały czas tego klucza szukamy. Przy każdym nowym skeczu go chwilowo odnajdujemy.
Michał: Jednym słowem nie ma złotego środka na dobry kabaret.
Marcin: Jedna zasada: kabaret musi być śmieszny. Nie mówię, że śmieszny kabaret jest od razu dobry, ale z drugiej strony, ludzie przychodzą na kabaret żeby się pośmiać. Jeżeli wykonawca osiągnął już jakiś poziom śmieszności i będzie chciał przekazywać jakieś inne wartości, typu zwracanie uwagi na jakieś tam problemy życia codziennego, chociaż my jesteśmy od tego dalecy, to dobrze. Dla mnie jedynym wykładnikiem jest jednak śmieszność. Jak ja idę na kabaret - a jestem bardzo trudną publicznością, bo znam wszystko na pamięć, to ja się chcę bawić, a na części kabaretów się nie da.
- Zauważalne są drobne różnice w scenariuszach Waszych skeczów. Świadczy to o tym, że cały czas dokonujecie zmian w swoich występach. Czy to prawda?
Marcin: Tak. Zmiany te biorą się stąd, że my się cały czas bawimy tym na scenie. Jeśli gramy siedemsetny raz Chińczyka tak jak dzisiaj tutaj, to nic nie stoi na przeszkodzie, by Michał zrobił w którymś momencie zeza. Ważne, że było śmiesznie. Bawimy się nawet wtedy, kiedy po raz tysięczny pokazujemy „Supermarket”. Poza tym każdy skecz grany po raz pierwszy przed żywą publicznością, bo przed martwą to się średnio gra, to on po na przykład dwóch latach zmienia się w 60 %. Ciągle wpadają nam do głów różne pomysły.
Michał: Cały czas myślimy o nowym repertuarze. Ale jak byśmy przyjechali z nowym, to publiczność zapytałaby nas: a czemu nie było „Supermarketu”?, a czemu nie było „Czerwonego Kapturka”? Kiedy przyjedziemy do Raciborza po raz drugi, to będzie „Golfista”, „Tofik”, „Strefa 11”. Kiedy jesteśmy pierwszy raz w danym mieście, to gramy the best of.
Waldek: Chyba, że dadzą nam sto miliardów, to przyjedziemy i zagramy wszystkie skecze.
- Jesteście ludźmi sukcesu. W jakiej sferze według Was osiągnęliście największy sukces?
Marcin: Sukcesem jest to, że robię to, co kocham, żyję z tego, utrzymuję rodzinę i przynoszę ludziom radość.
- Z tego, co powiedział mi dzisiaj Waldek, to oprócz występowania na scenie lubisz wykonywać abażury z huby. Czy to prawda?
Marcin: Tak, lubię sobie robić takie lampki. Zrywa się hubę z drzewa, potem trzeba ją wyłyżeczkować, a potem się z niej rzeźbi abażur do lampki nocnej. Jak się nawierci dziurki wiertłem widłowym, to wychodzi bardzo fajny efekt. Huby są pod ochroną i trzeba je po nocy zbierać. Michał na przykład robi...
Michał: Michał nie robi! Michał nic nie robi!
Marcin: Robi np. figurki bobrów z kolby kukurydzy. Ma ich chyba ze sto.
Waldek: [śmiech] Ja się śmieję, bo widziałem te bobry. Rozmawiała Ewa Wawoczny