Kulisy sprawy winiarni
Swój prokuratorski finał znalazła głośna w minionym roku sprawa raciborskiej winiarni przy ul. Zborowej. Była ona tematem „Sprawy dla reportera” Elżbiety Jaworowicz. Jak się okazuje, na ławie oskarżonych zasiądą główni bohaterowie jej reportażu.
Przypomnijmy, że w „Sprawie dla reportera” szło o opieszałość raciborskiej policji. Świeżo upieczeni nabywcy winiarni, ponad stuletniego zakładu przy ul. Zborowej, już przed wojną słynącego z produkcji świetnych win, skarżyli się, że mając w ręku akt notarialny nie mogą wejść na teren zakładu, który blokowała grupa ochroniarzy wynajętych przez pewną mikołowską firmę. O pomoc prosili policję, która ich zdaniem nie zrobiła nic, by pomóc im w odzyskaniu własności. W mieście huczało. Od czego jest policja? - komentowano.
Sprawa tymczasem przybrała całkiem inny obrót. Pisałem do redaktor Jaworowicz, że prowadzimy postępowanie przeciwko jej bohaterom, gdyż okoliczności nabycia przez nich winiarni budziły nasze poważne wątpliwości. Podzielał je sąd, który odmówił ujawnienia nowych właścicieli w księdze wieczystej - mówi dziś prokurator rejonowy Janusz Smaga. Widocznie jakaś sprawa dla reportera musiała być i wyeksponowano wątek rzekomo opieszałej policji - dodaje.
Co dziś wiadomo. Winiarnia należy do Raciborskiej Agencji Faktoringowej sp. z o.o., kontrolowanej przez Śląską Agencję Faktoringową, która postanowiła sprzedać 100 proc. swoich udziałów pewnej mikołowskiej firmie. Ta ustanowiła prezesem Kazimierza G., 57-letniego dziś technologa włókiennictwa z maturą, wcześniej już karanego, obecnie prezesa agencji faktoringowej w jednym z miast aglomeracji górnośląskiej. Interesy firmy z Mikołowa - działając jako walne zgromadzenie udziałowców - reprezentował pełnomocnik, który 29 stycznia 2003 r. odwołał G. z funkcji, a odpowiedni protokół potwierdzający tę czynność wysłał do Raciborskiej Agencji Faktoringowej.
Po tym fakcie doszło do kluczowego momentu w sprawie. Kazimierz G. i Janusz Z. (pochodzący z Wybrzeża 49-letni dziś prezes jednej z poznańskich spółek, nigdy wcześniej nie karany), jak utrzymuje raciborska prokuratura, postanowili sprzedać winiarnię firmie z Rudy Śląskiej. Problem był w tym, że G. nie miał już wtedy ku temu odpowiednich umocowań, a pełnomocnik mikołowskiej firmy jak i jej właściciele nie wyrazili na to zgody. Co więc się stało? Janusz Z., jak wynika z aktu oskarżenia, sporządził w komputerze uchwałę nadzwyczajnego walnego zgromadzenia wspólników Raciborskiej Agencji Faktoringowej i wydrukował ją na kartce in blanco podpisanej i podbitej przez pełnomocnika firmy z Mikołowa bez jego wiedzy. Razem z odwołanym prezesem Kazimierzem G. pojechali do katowickiego notariusza, który na podstawie tego dokumentu sporządził umowę notarialną sprzedaży winiarni firmie z Rudy Śląskiej.
Mikołowianie, zorientowawszy się co się dzieje, obstawili zakład ochroniarzami, którym wydali całkowity zakaz wpuszczania prezesów firmy z Rudy Śląskiej. Ci z kolei próbowali nakłaniać do interwencji policję. W czerwcu nakręcono wspomniany we wstępie reportaż Elżbiety Jaworowicz. Główny motyw: policja nic nie robi, by wesprzeć nowych właścicieli.
W sprawie tymczasem już wtedy sąd miał poważne wątpliwości co do legalności transakcji. Proces sprzedaży wieńczy wpis nowych właścicieli do księgi wieczystej. Ta korzysta z niewzruszalnego domniemania prawdziwości, co oznaczałoby, że biznesmeni z Rudy Śląskiej po ujawnieniu w księdze wieczystej bez żadnych „ale” mogliby wejść do winiarni. Sąd jednak zaczął badać, kto był uprawniony do reprezentowania Raciborskiej Agencji Faktoringowej, właściciela obiektu. Jak się okazało, w Krajowym Rejestrze Sądowym (KRS), gdzie ujawnia się dane na temat osób zarządzających, ostatni wpis dokonano w 1999 r. Prezesem była wtedy całkiem inna osoba. Zmian na tym stanowisku następowało potem tak wiele, że nie podążały za tym aktualizacje danych w KRS-ie. Skoro, konkludował sąd, nie da się ustalić jednoznacznie, kto był uprawniony do składania oświadczeń woli umowa notarialna nie może znaleźć swojego odzwierciedlenia w księdze.
Na tym prawdopodobnie by poprzestano, gdyby nie wyjaśnienia Kazimierza G. przed prokuratorem. To z nich wynikło, że G. składając swój podpis pod aktem notarialnym nie był do tego uprawniony. Opowiedział również o sfałszowaniu uchwały nadzwyczajnego walnego zgromadzenia wspólników. To umożliwiło prokuraturze postawienie byłego prezesa i Janusza Z. przed sądem. Wkrótce sprawa trafi na wokandę.
Drugiej odsłony „Sprawy dla reportera” z pokazaniem ustaleń prokuratorskich rzecz jasna już nie było. Dziś by go pewnie nikt nie nakręcił, bo wątpię czy ubiegłoroczni bohaterowie redaktor Jaworowicz zechcieliby w nim wystąpić - kończy prokurator Smaga.
(waw)