Podróż dla wytrwałych
Meksykańska dżungla, małe rybackie wioski i ruiny dawnych metropolii indiańskich były kolejnymi etapami wyprawy globtrotera z Pawłowa Wojciecha Zalewskiego. Miasta starego imperium Majów i niewielkie jeziorka cenote, do których często wrzucano ludzi na ofiarę bogom są warte zwiedzania, ale dotrzeć do nich czasami jest ciężko. A wioski spotykane na trasie podróży przypominają o czasach konkwisty i Pancho Villi.
Południe Ameryki Północnej to kraina, która jako pierwsza znalazła się na drodze podbojów europejskich awanturników i hiszpańskich konkwistadorów sprzed pięciu wieków. I nic dziwnego, że ślady tej wczesnej epoki zaprowadzania krwią i żelazem nowych obyczajów są do dziś tam widoczne. Meksyk to kraj różnorodności, pustyni, dżungli, na płaskowyżach nagle strzelają w górę stożki wulkaniczne. A ludzie są wprawdzie życzliwi, ale zdystansowani wobec obcych. W niejednym miejscu czas jakby się zatrzymał na epoce konkwisty, sombrero, a tuż za progiem króluje współczesna metropolia. Nasza podróż zaczęła się od małego busa, którym pojechaliśmy do Niemiec. W wyprawie brałem udział z Marcinem i Jackiem oraz Anią, poznanymi podczas innych wypraw - powiedział Wojciech Zalewski. Po przelocie samolotem z Monachium, który trwał w sumie kilkanaście godzin z okładem, a wiódł ponad Manhattanem i Florydą, czwórka polskich podróżników znalazła się w Cancun na Jukatanie. Wkrótce zorientowali się, że choć transport w Meksyku nie jest najgorszy, to jednak z powodu cen biletów bardziej opłaci się wynająć na kilkanaście dni auto. I wynajęli... garbusa. Nim też od razu ruszyli w stronę Chichen Itza. To najsławniejsze z miast Majów najlepiej oglądać rankiem lub wczesnym popołudniem, najlepiej też w niedzielę. Kamienne budowle nagle wyrastają ze ściany zieleni, drzew i lian. Choć trudno nawet dziś pojąć, jak piramidy, kamienne ulice i olbrzymie rzeźby mogły przegapić wieloosobowe ekspedycje archeologów, wspierane przez zwiady samolotów, to było faktem. Po prostu dżungla tak dokładnie zakrywa wszystko, że człowiek jest w stanie przejść metr obok kamiennego posągu i nie zauważyć go. W zaginionym mieście Majów, niegdyś zamieszkanym przez prawie sto tysięcy ludzi, najbardziej uderza wielka piramida, wysoka na 25 metrów, powstała przed najazdem Tolteków.
Z centrum imperium Majów cała czwórka udała się do Meridy. Okazała się ona jednym z najpiękniejszych miast na trasie. W samej katedrze i w pobliskich kolonialnych budynkach pozostała historia po burzliwej epoce konkwisty. Historią, ale starszą, tchnęło także Uxmal - kolejne dawne miasto Majów. W Cichen Itza i Uxmal prócz samych ruin można znaleźć także juego de pelota - boiska do rytualnej gry w piłkę. W drodze do Campeche nad samą Zatoką Meksykańską garbus polskiej załogi zatrzymał się jeszcze w Grutas de lol - tun, gdzie mieszczą się ciekawe jaskinie. Samo Campeche, z murami fortyfikacji kolonialnych sprawiało też niezłe wrażenie. Ale hotel Castlemar, w którym globtroterzy się zatrzymali, uderzył kontrastami - z zewnątrz piękny, a w pokojach niechlujny i wilgotny. Bardzo ciekawa okazała się okolica, pełna białych plaż, turkusowych wód - małe rybackie wioski nie są jeszcze skażone masową turystyką. Jedynie w Tabasco w kość dawał upał. Meksykanie są życzliwi, ale na dystans wobec obcych, nie szukają kontaktu. Z rezerwą odnoszą się do Amerykanów, szczególnie do nich są uprzedzeni. Ale gdy powiedzieliśmy, że jesteśmy Polakami, stali się wylewni. Od razu kojarzyli nas z papieżem - wyjaśnił Zalewski.
Garbusem przedzieranie się przez kraj w stronę stolicy przyniosło sporo ciekawych obserwacji. Wioski wprawdzie są na prowincji biedne, ale przyroda zielonymi pagórkami i maleńkimi rzeczkami może urzekać - a ludzie bardzo serdeczni i uśmiechnięci.
Samo Ciudad de Mexico są nie najlepsze dla kierowców - słabe oznakowania, wieczne korki, płatne autostrady zniechęcają w upalny dzień. Miasto o takiej samej nazwie co cały kraj, jest ogromną wielomilionową metropolią, położoną na znacznej wysokości 2200 m n.p.m. - co dla niektórych przyjezdnych może być kłopotliwe. Z niższą zawartością tlenu w atmosferze musi przez jakiś czas zmagać się każdy organizm. Wysokie położenie miasta jest jednak zbawienne, bo dzięki temu nie spowija go smog. Kiedyś była tu stolica Azteków Tenochtitlan, położona na wyspie pośrodku jeziora Texcoco, ale po zdobyciu jej przez Hernando Cortesa zasypano wszystko.
Podróż przez ten kraj może dostarczyć równie wielu wrażeń, co zwiedzanie miast, ale trzeba być przygotowanym na upał. Podczas zwiedzania zabytków było gorąco i parno, ale wbrew pozorom wcale nie gorzej niż na przykład w Azji. Co ciekawe, niemal każdego dnia około godziny 18.00 zachmurzało się i spadał krótki, intensywny deszcz - stwierdził Zalewski. Z drugiej strony gorący klimat sprzyjał ocieplaniu się wody w oceanie.
Kulinarnie wyprawa do Meksyku nie była za to odkrywcza. Jedzenie czasami jest tam mało urozmai-cone, tłuste i często dość ostro przyprawiane. Wszechobecne są tortille, kukurydziane lub pszenne. Warto spróbować tlayudas - chrupiącej tortilli z mięsem, przypominającej trochę pizzę, ale mocno zaprawione salsą i chilli. Jedliśmy to na Zocalo w stolicy i kolejki po nie były spore - opowiedział Zalewski. W tanich barach opłaca się pytać o menu dnia - bo za niewielką cenę można zjeść sporo wybornych porcji. Turystów niekiedy może dopaść „zemsta Montezumy” - zmiana flory bakteryjnej układu pokarmowego skutkuje niegroźnymi biegunkami.
Po wyjeździe z Meksyku, co również nie odbyło się bez problemów, czwórka polska wybrała się do Teotihuacan. Największą atrakcją tego miejsca są piramidy Słońca i Księżyca - ta pierwsza, wysoka na kilkadziesiąt pięter jest trzecią co do wielkości na świecie. Służyła niegdyś jako centrum astronomiczne. Co ciekawe, na jej szczyt można wejść, pnąc się po 365 schodach - jest ich tyle, co dni w roku. A każdego dnia cień słoneczny pada na kolejny z nich w szeregu. Teotihuacan robi nawet większe wrażenie niż Chichen Itza i inne ruiny. Po drodze byliśmy jeszcze w Monte Alban, stolicy dawnych Zapoteków. Znacznie ciekawiej było w Monte Oaxaca, gdzie akurat była procesja religijna Guelaguetza, z której słynie region - dodał Zalewski. Dla mnie największą atrakcją całej wyprawy okazały się widoki klifu, z gorącymi źródłami wyciętymi w skałach.
Po przejechaniu Oaxaca cała czwórka znalazła się w stanie Chiapas - słynnym z rebelii Zapatystów El Commandante w latach 90. Wbrew pozorom region okazał się bezpieczny. W Palenque widzieliśmy prawie to samo, co wcześniej w innych ruinach i wrażenia nie było już tak mocnego. Ale jest tam tajemniczy klimat. Powoli jednak wracali do Playa de Carmen, po drodze zahaczając o kilka mniejszych mieścin nad brzegiem Morza Karaibskiego. Zostawiwszy auto w wypożyczalni, pojechali jeszcze do Tulum. Tam spotkaliśmy wojsko, a jego dowódca porucznik Alfonso Blanco Rodriguez okazał się ciekawym człowiekiem. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, mówił nam nie tylko o swoim kraju, ale też zaskoczył wiedzą o Polsce. Wieczorem przyniósł noktowizory i race, więc udawaliśmy komadosów - powiedział Zalewski.
(sem)