Na życiowym rozdrożu
Przez dziesięć lat istnienia Domu dla Bezdomnych „Arka N” w Sudole przewinęło się sporo ludzi potrzebujących pomocy. Niektórzy skorzystali z szansy, która się przed nimi otworzyła. Wrócili do stanu, określanego jako prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie.
Byli jednak i tacy, którzy odrzucili wyciągniętą do nich dłoń, nie potrafili „wyjść” z bezdomności. Jakie są ich dalsze losy? Niektórzy do tej pory włóczą się po Polsce, koczując latem w melinach, na dworcach, korzystając zimą z noclegowni. Wielu poumierało wskutek przepicia i wycieńczenia. Kilku mężczyzn, stojących właśnie przed wyborem: spróbować zacząć od nowa lub poddać się losowi, który sprawił, że znaleźli się w takiej a nie innej sytuacji, zechciało opowiedzieć nam swoje losy i podzielić się marzeniami i nadziejami.Nowa sympatia, nowa nadzieja
Tomek jest młody, pełen energii i optymizmu. Przebywa w Domu dla Bezdomnych „Arka N” już rok i trzy miesiące. Kiedy wyszedł z Zakładu Karnego, nie miał dokąd pójść. Jest po rozwodzie. Jak do tego doszło? - pytam. No cóż. Wszystko zaczęło się po powodzi w 97 r. Żona pracowała w barze i kogoś poznała, kto, jak to określa Tomek, błysnął pieniędzmi. Kiedy to odkrył, załamał się i zaczął pić. To bowiem była w jego życiu ostatnia kropla goryczy, która się przelała, mówi. Kiedy od niego odeszła, uciekając z dziećmi do rodziców, kompletnie przestał się kontrolować. Pił, zapraszał kolegów od kieliszka, wreszcie porzucił pracę. Kiedy zabrakło pieniędzy postanowił je zdobyć... poprzez włamanie. Dopuścił się również pobicia. Został schwytany i osadzony w więzieniu. W tym czasie żona wystąpiła o rozwód. Postanowili pójść sobie na rękę - sąd wydał wyrok bez orzekania o winie. Po wyjściu z więzienia pomieszkał przez tydzień u matki. Dłużej nie dało rady. Nie znalazł stałej pracy. Co prawda pracowałem w Zakładzie Karnym, ale nie mogę się pochwalić takim świadectwem pracy. Nikt by mnie nie zatrudnił z taką opinią. Niedawno zahaczyłem się w Cukrowni do pracy sezonowej na czas kampanii cukrowniczej, a to już coś. Wkrótce pójdę „na swoje”. Znalazłem przyjaciółkę, z którą chcę sobie ułożyć życie od nowa. Jutro zaczynam remont mieszkania - cieszy się. Okres pobytu w „Arce N” podsumowuje: szkoła życia.
Ciężko jest żyć
Józefa zastałam przy koniach. Ten źrebak to Bartek, Sonia Brazylia to klacz, a ogier wabi się Biały - objaśnia, szczotkując konie. Na święta wielkanocne będzie rok, odkąd się nimi zajmuje. Powierzono mu je, ponieważ zna się na tym. Wychował się na podraciborskiej wsi. Od 1966 roku zaczął pracować w PGR-rze. Tam też były konie. Jeździł nimi do pracy w polu. Od tego czasu ma do nich wielkie zamiłowanie.
Pracował też jako pomocnik murarza, na kopalni i w Żelbecie. W małżeństwie mu się nie układało. Rozwiódł się. Przyznaje, że pił. Kiedy zlikwidowali Żelbet, stracił pracę. Przez rok był na kuroniówce. Eksmitowali go z mieszkania. Później wynajmował pokój, który niedługo potem stracił. Nie ma już właściwie nikogo bliskiego - jak sam przyznaje. Była żona wyjechała do Niemiec razem z dziećmi. Matka nie żyje od trzech lat. Dalsza rodzina też mieszka poza granicami Polski - w Czechach. Jakbym dostał pracę, to bym się starał o mieszkanie. Ale latka lecą i zdrowie coraz gorsze. Poza tym, gdzie ja dostanę lekką pracę? A tylko taką mogę wykonywać, bo mam poważne kłopoty z kręgosłupem i trzecią grupę inwalidzką. Życie jest piękne, ale ciężko jest żyć - podsumowuje Józef. Ma 53 lata. Jego marzeniem jest mieć własne lokum i jeszcze trochę pożyć. Ma nadzieję, że jakoś to będzie. W Domu dla Bezdomnych mieszka już czwarty rok.
Przeżyłem piękną miłość
Miałem własną działalność gospodarczą. Musiałem ją zawiesić ze względu na brak zameldowania - zaczyna swoje zwierzenia Karol. Niedługo skończy 56 lat. W „Arce N” przebywa, z przerwą na zakład karny, od 2002 roku. Z pierwszą żona byłem bardzo szczęśliwy. Niestety, zmarła, po jedenastu latach naszego wspólnego życia. Dzieci miały wtedy 4 i 5 lat. Jako że miałem bardzo angażującą pracę, właściwie cały czas za kierownicą, opiekę nad nimi przydzielono mojej matce. Teraz są już dorosłe. Nie wiedzą, że tu jestem. Nie chcę im mówić. Córka skończyła studia, syn jest ochroniarzem - mówi z satysfakcją. Po jakimś czasie postanowił ponownie się ożenić. Ten związek okazał się kompletnie nieudany. Jego partnerka zdradziła go z sąsiadem, na dodatek jego przyjacielem. Jako że mieszkanie było jej, po rozwodzie sąd kazał mu się wyprowadzić. Uniósł się honorem i odszedł. Przez dwa lata wynajmował mieszkanie. Obecnie złożył do sądu wniosek o podział majątku, bo uważa, że decyzja sądu była niesłuszna. Do teraz spłaca zaległości alimentacyjne - za to siedział w więzieniu. Po zawale wylądował w Domu dla Bezdomnych. W lutym będzie się starał o przyznanie II grupy inwalidzkiej ze względu na serce i inne poważne dolegliwości. W „Arce N” zajmuje się warsztatem stolarskim, reperuje samochody i rowery, gdy jest taka konieczność. Miejsce to traktuję jak hotel. Staram się o tym nie myśleć w inny sposób. W swoim życiu sporo czasu mieszkałem właśnie w hotelach. 480 godzin w miesiącu byłem w trasie - zjeździłem prawie całą Europę wzdłuż i wszerz. Do domu przyjeżdżałem tylko właściwie po to, by zmienić bieliznę i skarpetki. Jedno mnie cieszy, że być może, ze względu na obowiązujące przepisy, będę miał możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę. Czterdzieści prawie lat spędziłem za kierownicą. Jeśli się uda, chciałbym „odwiesić” działalność gospodarczą. Wszystko co kochałem w życiu albo zostało mi odebrane (jak żona, przez śmierć), albo mnie zawiodło - dodaje ze smutkiem.
W przyszłość z nadzieją
Kiedy Rysiek trafił do Domu dla Bezdomnych w Raciborzu-Sudole dwa lata temu, wyglądał jak wrak człowieka. Czas spędzony na dworcach, w noclegowniach, melinach i piwnicach zupełnie go wyczerpał. Ostre picie, nieporozumienia rodzinne, rozwód - wszystko to określa jako „zawirowania życiowe”, które sprawiły, że zszedł na margines życia. Żonaty był przez dwadzieścia lat. Uważa, że żona go zdradzała. Nie stroniła też od alkoholu. Ma dwie córki. Mówi, że jedna z nich jest nauczycielką, druga mieszka w Niemczech. Dopóki żyła mama, jakoś się trzymałem, ale prawdą jest, że ją wykorzystywałem. Robotę straciłem, bo piłem i nie chciało mi się iść do pracy. Odkąd po rozwodzie się wyprowadziłem od żony, było coraz gorzej. Początkowo mieszkałem w hotelu robotniczym kopalni Halemba, bo tam pracowałem. Ale odkąd straciłem pracę - trafiłem na ulicę. Z jedzeniem nie było tak źle - szło się do zakonnic. Zbierałem z jednym takim lumpem, z którym mieszkałem, puszki i pety. Jak przyszły mrozy, wyłuskała nas straż miejska z pustostanu i zawiozła do Schroniska Brata Alberta w Gliwicach-Bojkowie. Później przyszedłem tutaj - opowiada. Z zawodu jest elektrykiem. Niedawno odnowił uprawnienia do wykonywania zawodu, z czego jest niezwykle dumny. Pokazuje świadectwo. Myśli nawet o tym, by w przyszłości otworzyć własną działalność gospodarczą.
Przez terapię ku samodzielności
Obecnie w Domu dla Bezdomnych „Arka N” przebywa około 60 osób, z czego sześć to kobiety. Jedną z nich mąż oblał benzyną i podpalił. Nie powiedziałbym, że ci ludzie trafili tu z powodu złej sytuacji gospodarczej kraju i związanego z nią zubożenia społeczeństwa. Znaleźli się tu raczej wskutek niezaradności, swoich różnych zaniedbań, powikłanych losów życiowych, alkoholizmu. Część z nich wychodzi z zakładów karnych i nie ma gdzie się podziać, część jest po rozwodach - czasem dobrowolnie opuścili mieszkanie zostawiając je byłej partnerce lub nie płacili za nie, woleli przepić pieniądze przeznaczone na czynsz i zostali eksmitowani - mówi kierownik Domu, Zenon Stube. Bywają sytuacje, że trudno ich usamodzielnić. Cechuje ich niezaradność życiowa. Żyją w świecie iluzji, przekonani, że cały świat jest beznadziejny, a tylko oni najważniejsi i w sumie - w porządku. Pobyt w Domu dla Bezdomnych, mimo że jest od pensjonariuszy wymagany pewien rygor, często pozostaje tak dla nich wygodny - wystarcza im nocleg i wyżywienie - że popadają w swoistego rodzaju marazm, nie próbują znaleźć pracy, mieszkania - słowem - samodzielnie radzić sobie w życiu. Dom zapewnia im godziwe warunki - bywa, że tak jak tu nigdy tak dobrze nie jedli, nie muszą się o nic martwić. Po co więc cokolwiek zmieniać? Kierownik Stube twierdzi, że większości, bez wcześniejszego przygotowania, wręcz nie można przyznać własnego lokum, czy to readaptacyjnego czy socjalnego. To byłyby zmarnowane pieniądze. Wcześniej czy później zdemolowaliby je lub opuścili - mówi. Dlatego stawia na intensywną pracę terapeutyczną, nie pozwala im na bezczynność, wręcz zmusza do podjęcia działań, na początek pogłębienia samoświadomości. W tym celu realizowany jest program edukacyjno-terapeutyczny „Ku zdrowiu”, dzięki któremu bezdomni stopniowo dojrzewają do samodzielności i odpowiedzialności za swoje życie. Jak się jednak okazuje, nie wszyscy „nadają się” do pracy w grupach terapeutycznych, a część ze względu na stan zdrowia nie jest w stanie podjąć takiego wysiłku i wymaga tylko opieki.
Bezdomność to nie tylko utrata domu, ale głębokie zmiany w psychice, niemożliwość odnalezienia się w rzeczywistości. Aby mogła nastąpić reintegracja społeczna niezbędne jest również zapewnienie wsparcia psychologicznego, kształcenie umiejętności społecznych. W potocznym ujęciu uważa się, że osoby bezdomne same wybierają takie życie, podczas gdy wejście w świat bezdomności jest już końcowym efektem wielu urazów i negatywnych doświadczeń sięgających okresu dzieciństwa. Kiedy mamy świadomość tej drogi, pojawia się wtedy inne spojrzenie na bezdomnych, a rozwiązanie ich problemów wymaga zmian nie tylko w nich, ale również w ludziach, którzy dom posiadają. Nie można bowiem oczekiwać, że bezdomny, który nie dał sobie samodzielnie z życiem rady, do niego powróci. Pieniądze wydatkowane jedynie na zabezpieczenie dachu nad głową i wyżywienia nie gwarantują mu powrotu do społeczeństwa.
Ewa Halewska