Nic za zalanie
Przezorny zawsze ubezpieczony - głosi stare przysłowie. Karol Bajer z Pietrowic Wielkich przekonuje się jednak od kilkunastu miesięcy, że nie zawsze skutkuje. Toczy spór z PZU o odszkodowanie za uszkodzenia wywołane przez topniejący śnieg. „Ubezpieczyłem mieszkanie od nieszczęśliwych wypadków, płaciłem składki, a jak co do czego przyszło, zaczęli się wymigiwać od umowy” - mówi z goryczą.
Karol Bajer ostatnich kilkunastu miesięcy nie zaliczy do udanych. Nie dość, że uszkodzenia budynku po ulewie pogłębiają się, to jeszcze sprawę o odszkodowanie, należne według niego zawartą umową ubezpieczenia, do dziś nie może zakończyć w sądzie. Czuję się, jakby tylko z kąta do kąta mnie przeganiano - skarży się. Jego kłopoty zaczęły się jeszcze w 1997 roku, gdy stracił wraz z kilkunastoma innymi osobami mieszkanie w budynku należącym do miejscowej RSP. Wkrótce udało mu się znaleźć lokum w innym budynku przy tej samej ulicy 1 Maja. Pomny wydarzeń z lata 1997 roku, gdy po powodzi okazało się, że wielu ludzi nie miało ubezpieczonego dobytku, postanowił nowe lokum ubezpieczyć w PZU od ryzyka powodzi i następstwa szkód wodno - kanalizacyjnych. Przez następne lata nie działo się nic zdrożnego, budynek trzymał się nieźle, choć tu i ówdzie wymagający remontu. Zwiastunem nieszczęścia okazała się silna śnieżyca w lutym 2003 roku. Na dachu domu, który przypomina siodło - bo zachodzi na niego dach sąsiedniej stodoły - utworzyła się zaspa. Kiedy śnieg nagle stajał, przez dach kryty papą wdarła się woda, najbardziej zalało korytarz, posypał się tynk na suficie i ścianach - ocenia rozmiar szkód Bajer. Zgłosił ów fakt ubezpieczycielowi. Przyjechali eksperci, pooglądali, porobili zdjęcia. I na tym się skończyło. Przysłali pismo, że nic się odszkodowania nie należy. Oddałem sprawę do sądu w Raciborzu - wyjaśnia. I niestety, po upływie 10 miesięcy sprawa, przekazana z sądu cywilnego do grodzkiego, nadal nie może trafić na wokandę. Do przedstawicieli ubezpieczyciela ma żal. Dają do podpisania umowę, na którą się ludzie godzą, płacą składki. A jak się coś stanie, to powiadamiają, że się nic nie należy. Jak była powódź i huczało w telewizji, że się ludzie nie ubezpieczyli od wypadków, zalania, ognia czy innych nieszczęść, to się mówiło, że sami sobie winni. Ja się ubezpieczyłem w dobrej wierze, a i tak nic z tego nie dostałem. Tylko papierek, że jestem ubezpieczony i kupka korespondencji mi została. Co ja jestem winny temu, że w taki sposób doszło do zalania w budynku? - komentuje. Przyczyną zalania było przedostanie się wody przez pokrycie dachowe i w efekcie przelanie aż do piwnic. Klient zawarł umowę ubezpieczenia od ryzyka wystąpienia powodzi i następstwa szkód wodno - kanalizacyjnych, jednak w myśl ogólnych warunków ubezpieczenia budynków i lokali mieszkalnych PZU S.A. z dnia 21 lipca 1998 r., zatwierdzonych uchwałą Zarządu, wymienionych w par. 2 ust. 4 nie odpowiada m.in. za szkody powstałe wskutek zalania przez dach, ściany, balkony, tarasy, okna lub inne niezabezpieczone otwory, wodą pochodzącą z opadów atmosferycznych, rynien dachowych i rur spustowych - wyjaśniono w oddziale PZU w Raciborzu. Istnieje co prawda kilka wyjątkowych sytuacji, w których następstwie mogłoby jednak ewentualnie dojść do wypłaty odszkodowania - na przykład gdyby szkody w dachu spowodowane zostały silnym wiatrem, huraganem i wskutek uszkodzeń woda przedostałaby się do budynku. Ale przecież to właśnie silny wiatr naderwał na dachu papę i przez to wdarły się tam masy śniegu - replikuje Bajer.
Bajer nie chce czekać, aż urzędnicy podejmą decyzję, chciałby jak najszybciej wyremontować uszkodzone pomieszczenia, ale nie ma na to wystarczających środków. A postępowanie sądowe może, jak widać, jeszcze potrwać. A tymczasem już zima, jak szybko nie naprawię szkód, wszystko jeszcze bardziej poleci - dodaje, wskazując na zniszczenia.
(sem)