Kartograficzny obraz Śląska
Ponad 17,5 tys. zł kosztowała renowacja XVIII-wiecznego Atlasu Silesiae z oficyny Homanns Erben, jednego z dwóch, jakie znajdują się w zbiorach raciborskiego Muzeum. Obiekt o dużej wartości materialnej był poważnie uszkodzony.
Oficyna Johanna Baptisty Homanna (później Homanns Erben) położyła podwaliny pod szczegółową kartografię śląską, odzwierciedlając na kartach swoich map szczegółowe, jak na ówczesne czasy, pomiary, wykonane przez porucznika inżynierii wojsk cesarskich Johanna Wolfganga Wielanda. Poza Śląskiem dokonywano wówczas podobnego opisu innych ziem domu Habsburgów. Atlas Silesiae Homanns Erben wydała w latach 1750-1752, już pod patronatem Fryderyka II Wielkiego, króla Prus, który zajął Śląsk. Do końca XVIII w. było to jedyne, powszechnie dostępne popularne kartograficzne wyobrażenie Śląska, nawiązujące do wyobrażeń F. Schreibera czy francuskiego kartografa Mortiera.
Raciborski egzemplarz, który został niedawno poddany konserwacji w pracowni Katarzyny Wawrzyniak-Łukaszewicz, pochodzi ze zbiorów gimnazjum ewangelickiego (obecnie Ekonomik), przejętych potem przez utworzone w 1927 r. Muzeum Miejskie. W 1945 r. zostały one w znacznej części rozszabrowane. Zachowały się na szczęście dwa egzemplarze Atlasu Silesiae.
Nie jest to wydawnictwo małe. Jego wymiary to 60 na 45 cm. Niestety opisywany egzemplarz zachował się w stanie destruktu. Pierwotnie zawierał kartę tytułową, indeks oraz dwadzieścia map, wykonanych techniką odbitki miedziorytniczej pokolorowanej farbami wodosiemnaście całych mar i jedna połówka, zaś datowana na 1747 r. Mapa Hrabstwa Kłodzka została tu sztucznie dołączona. Niestety brakuje właśnie połowy mapy Principatu Raciborza. Poza tym kompletne są m.in. Mapa Księstwa Śląska, Mapa Kraju Dolnego Śląska, Mapa Kraju Górnego Śląska, Mapa Biskupstwa Wrocławskiego, czy też mapy księstw Opola, Opawy, Głogowa, Legnicy czy Brzegu.
Poza brakami, na przestrzeni ostatnich kilkuset lat doszło do uszkodzeń mechanicznych i dwukrotnego zalania. Cały blok uległ rozluźnieniu. Ktoś też próbował przełamać Atlas na pół. Być może stało się to w 1945 r., kiedy któryś z szabrowników próbował ukryć wydawnictwo w swoim tobołku. Kilka map, nie wiadomo dokładnie kiedy, zostało wyrwanych z całości. Karty map pokrywała warstwa kurzu i brudu. Jeszcze z czasów ewangelickiego gimnazjum pochodziły zapewne kleksy z atramentu. Odkryto też ślady interwencji introligatorskiej. Oznacza to, że Atlas Silesiae był już kiedyś naprawiany. Zabiegi konserwatorskie nie są w takim przypadku proste. Obejmują kolejno: dezynfekcję, niezbędne badania laboratoryjne, demontaż i oczyszczenie mechaniczne kart, zabezpieczenie farby przed czyszczeniem chemicznym, strukturalne wzmocnienie papieru, uzupełnienie ubytków, regenerację sczerniałej bieli ołowianej, podklejenie przedarć, prasowanie kart, oczyszczenie i zregenerowanie skóry oprawy i - na końcu - ponowne zszycie całego bloku. Taka kuracja kosztuje, bagatela, 17,5 tys. zł. Trzeba ją jednak wykonać. Utrata Atlasu Silesiae kosztowałaby dużo więcej.
(waw)