Pracowała wśród ludożerców
Spoglądając na radosną twarz s. Dominiki, nie mogłem wprost uwierzyć, iż ta szlachetna zakonnica przez 22 lata mogła znosić trudy pracy misyjnej w Nowej Gwinei, również wśród plemion dawnych ludożerców.
Urodziła się w Pyskowicach na Śląsku. Posiada sześcioro rodzeństwa. W wieku 7 lat zapadła na chorobę Heinego Medina i gruźlicę opon mózgowych. Epidemia zbierała obfite żniwo. Dominika przez 4 miesiące leżała nieprzytomna na oddziale zakaźnym w swojej rodzinnej miejscowości. W przypływach świadomości powtarzała: Boże, jak wyzdrowieję to będę o Tobie mówić wszystkim, którzy Cię jeszcze nie znają i wyjadę na misję.Kiedy lekarze nie dawali już rodzicom żadnej nadziei na przeżycie córki, jednego dnia odprawiono jednocześnie w różnych miejscach trzy msze o szczęśliwą godzinę śmierci dla Dominiki. Na drugi dzień poczuła się lepiej, odzyskała przytomność. Z nóg zaatakowanych gangreną schodziły jej płaty czarnego naskórka. Po kilku dniach wyszła ze szpitala. Wówczas wszyscy mówili, że był to chyba cud. Ale ona słowa dotrzymała. W 1971 r. wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Służebnic Ducha Świętego w raciborskim klasztorze Annuntiata. Po złożeniu ślubów wieczystych w 1978 r. w ramach przygotowań wyjechała do Anglii i Australii. W 1979 r. rozpoczęła pracę misyjną w Nowej Gwinei. Kościół katolicki, jak twierdzi s. Dominika, prowadzi tam działalność z przerwami od XVI w. Wielu duchownych stało się ofiarami ludożerców.
Regularną pracę zaczęła się ok. 100 lat temu. Istnieją tam również: sekty amerykańskie, Adwentyści Dnia Siódmego, luteranie i podzieleni anglikanie. Dobrze układa się współ-praca z Kościołem anglikańskim - twierdzi s. Dominika. Wszyscy wierzą w Chrystusa.
Nowa Gwinea liczy ok. 5 mln mieszkańców. Temperatura powietrza waha się od 20 do 40 stopni Celsjusza. Przez prawie pół roku wioski są zalane wodą. Dlatego drewniane domki czy szałasy budowane są na palach. W miejscowościach Mandang, Mugil, Tinbunke i Dagma, gdzie siostra pracowała, ludzie odżywiają się najczęściej sokiem z drzewa sagowego - to coś w rodzaju naszego kisielu. Spożywa się go z sosem lub piecze z niego placki. W górach podstawową potrawą są słodkie ziemniaki. Gdzie indziej ryż i kasawa. Są to bulwy z korzenia krzewu do przetwarzania na pokarm pod w różnych postaciach. Misjonarka tam zajmuje się nie tylko ewangelizacją ale także ochroną zdrowia i edukacją dzieci. Przez pierwsze dwa lata s. Dominika prowadziła katechizację w Madang. Po ukończeniu 4-letnich studiów medycznych prowadziła ośrodek zdrowia w buszu a potem pracowała w szpitalu w Madang. Tam zetknęła się z panującymi na wybrzeżu malarią, zapaleniem płuc, AIDS i filariazis. Teren jest rozległy i trudny do pokonania. Każdy mieszkaniec wioski musi mieć przygotowane swoje caniuae, czyli coś w rodzaju trumny. Mimo, iż już od wielu lat kanibalizm jest tam prawnie zabroniony, to jeszcze w wioskach górskich zdarza się, iż w nocy po pochówku ciało zmarłego w wielkiej tajemnicy jest wyciągane do wiadomych celów. Oni uważają, że wtedy nieboszczyk jest wśród nich na zawsze. Kiedy w 1984 r. byłam w ludożerczym szczepie, przeżyłam chwile grozy. Mężczyźni, w mentalności których po przodkach pozostał jeszcze ten barbarzyński zwyczaj wieczorem dobrze karmią gościa aby potem, pod osłoną nocy, uprawiać ten barbarzyński proceder. Mnie wtedy ostrzegły kobiety i pozostały ze mną przez całą noc. Muszę przyznać, iż poleciłam się opatrzności Bożej i zasnęłam - wspomina s. Dominika. Brakuje tam kapłanów. Dlatego siostry bądź przygotowani do tego tubylcy prowadzą nabożeństwa eucharystyczne (bez przeistoczenia) łącznie z rozdawianiem Komunii Św. Mimo, iż ludzie jeszcze hołdują niektórym zwyczajom pogańskim, to jednak wszyscy wierzą w Jezusa Chrystusa. Przedstawiciele Kościoła katolickiego stopniowo ale nieustannie pracują nad ich formacją duchową. Być może jest to jeszcze kwestia kilku pokoleń - twierdzi s. Dominika. Jednak widać ogromne zaangażowanie ludzi w sprawach wiary. Wokół ołtarza lubią odprawiać śpiew i taniec liturgiczny sing sing.
W wielkim tygodniu potrafią podczas Drogi Krzyżowej przemierzyć pieszo 30-km trasę. A podczas ceremonii wielkopiątkowych kobiety z płaczem noszą krzyż. Mężczyźni śpiewają pieśń jak za zmarłego wodza a potem często krokiem wojskowym zbliżają się do adoracji krzyża. Natomiast w Wielkanoc czy święta Bożego Narodzenia mają zwyczaj stawiania bramek przed kościołem i na trasie procesji. Trzeba jednak przyznać, że wtedy wielu korzysta z rozgrywek sportowych. Pocieszające jest to, iż coraz więcej tubylców wierzy w Boga jedynego, pragnie chrztu św., sakramentu pokuty oraz Komunii św. i angażuje się w sprawy kościoła - stwierdziła s. Dominika Haiter.
Krystian Niewrzoł