Ciężcy, ale nad podziw sprawni
Strażacki memoriał raciborski odbył się już po raz jedenasty - ale tym razem zamiast kolarzy do miasta zawitali zapaśnicy egzotycznego sumo. Po dekadzie ścigania szosowego przyszedł być może czas na sporty siłowe. Dla raciborzan walki na rynku były jednak równie wielką atrakcją.
Pierwsza dekada Memoriału im. mł. kpt Andrzeja Kaczyny i druha Andrzeja Malinowskiego kojarzyła się medialnie z kolarstwem. Organizatorzy potrafili doprowadzić klasyk kolarski do kategorii 1.3 UCI, ale rosnące koszty przedsięwzięcia sprawiły, iż cykliści tym razem nie przyjechali. Zamiast nich organizatorzy ściągnęli zapaśników sumo. Innych atrakcji dla mieszkańców miasta też nie zabrakło - odbył się rajd rowerowy rodzinny i wyścig łyżworolek dla młodzieży. A na scenie przy placu Długosza trwał festyn rozrywkowy przy muzyce. Przyjechało prawie czterdziestu sumitów. Trudno było ich przeoczyć w tłumie - spore tusze, bicepsy i potężne mięśnie nóg to najważniejsze atuty każdego szanującego się w tej dyscyplinie zawodnika. Niemalże nadzy, przyoblekali się jedynie w specjalną opaskę biodrową. Wychodzili na dojo - ring ustawiony w Rynku - odprawiali krótki rytuał powitania sędziego i zawodnika, po czym kucali, pięściami opierając się na macie - i na znak ruszali błyskawicznie do walki. Pierwsze walki dla wielu widzów, spoglądających na olbrzymów, były zapewne szokiem. Boże, jakżeż oni mogą być tacy szybcy? - szeptano z niedowierzaniem, gdy zawodnicy ważący ponad sto kilo zrywali się z piorunującą szybkością i umiejętnie balansując ciałem sczepiali na środku dojo, usiłując powalić lub wypchnąć rywala za okrąg. A już największe niedowierzanie budziły walki w kategorii open, gdzie waga nie była najistotniejsza i wobec najcięższych sumitów los stawiał ich „lżejszych” rywali - bo też Dawid powalał Goliata. W sumo nie jest najważniejsza tylko kwestia kilogramów. To sport, który wymaga doskonałego refleksu, umiejętności omijania przeciwnika i wbrew pozorom niezłej kondycji. Nasz Robert Paczków pokonał kiedyś ponadtrzystukilogramowego Japończyka Akebono, choć sam waży połowę mniej - powiedział Andrzej Odziemczyk, międzynarodowy sędzia, prowadzący raciborskie zawody. Zawodnik musi być przygotowany na kilkanaście walk w ciągu dnia, nawet jeśli trwają one tylko kilka sekund, zużywa sporo sił. To dobry sport dla ludzi, którzy mają nadwagę. Normalnie tusza jest w społeczeństwie postrzegana jako ułomność i naraża na kpiny ze strony złośliwych - a dzięki sumo można to odwrócić.
Kilkugodzinne starcia sumitów na raciborskim rynku zapewne wielu ludziom nie tylko przyniosły emocje sportowe, ale dały też do myślenia. Jakżeż bowiem nie podziwiać ważącego dokładnie 145 kilogramów Petara Stojanowa z Bułgarii, który mimo to na dojo poruszał się niczym tygrys, zaskakując rywali nie tyle swym ciężarem, ale kapitalną techniką - dzięki czemu wygrał w kategorii powyżej 115 kg oraz w kategorii open. Jak tu nie oklaskiwać ambicji „zaledwie” osiemdziesięciokilogramowego Artura Ciółki, walczącego przebojowo o wakujące miejsce w kadrze narodowej, sprytnie wypychającego przeciwników za okrąg? Jak nie zachwycać się bicepsami braci Paczków, gdy właśnie nimi oplatali faworyzowanych Bułgarów i pokonywali bardziej sprytem, niż siłą? Ciółko przegrał w kat do 85 kg tylko z bułgarskim zapaśnikiem Georgijem Stilią, Marek Paczków zrewanżował się pokonując w finale kat. do 115 kg Piotra Panka, a jego brat Robert uległ jedynie Stojanowowi.
Marek Paczków, sam zawodnik i przy tym trener reprezentacji Polski był zadowolony z przyjazdu do nadodorzańskiego miasta. Chodziło nam o stoczenie jak największej liczby walk. A przy tym o promocję sumo - mówił, spoglądając uważnie na dokonania brata Roberta. Brat jest po operacji mięśni, musi jeszcze nabrać siły i pewności siebie na ringu. Kadrowicze wykorzystali memoriałowe walki jako element przygotowań przed Mistrzostwami Europy. Dlatego walczyli ile się dało - we własnych kategoriach, też w open i na dodatek drużynowo. W tej ostatniej kategorii bracia Paczkowie i Jacek Jaracz sprawili sporą niespodziankę, wygrywając turniej przed ekipą Śląska Wrocław i Bułgarami.
Sumo to egzotyczny sport, wywodzący się z dalekiego wschodu, a jego kolebką jest Japonia. Tam też jest dyscypliną narodową, a najwięksi zawodnicy cieszą się poważaniem i ogromną popularnością, porównywalną z doświadczaną przez gwiazdy muzyki czy futbolu. Sumo to jednak nie tylko sport - to styl życia, szlachetna tradycja samurajska mająca związek z religią szintoistyczną. Zawodników obowiązuje swoisty kodeks wartości, reguły których nie wolno im zaniedbać. To sport zapaśniczy, ale inny niż tradycyjny. Walki toczą się na specjalnym, prawie pięciometrowym ringu, rywale odprawiają przed nią rytuał mający znaczenie mistyczne - przychodzą ze wschodu i zachodu, kucają naprzeciw siebie, rozsypują piasek w geście oczyszczenia, klaszczą i pokazują otwarte dłonie na znak, że ich zamiary są czyste i zawalczą uczciwie. Kiedy ścierają się, muszą wypchnąć rywala za krąg, podnieść go tak by nie dotykał stopami ziemi lub też obalić - ale wszystko to musi dziać się zgodnie z odpowiednimi zasadami. Do nas sumo trafiło przed 7 laty, dzięki spotkaniu jednego z japońskich działaczy federacji światowej z przedstawicielami PZZ. Przez te kilka lat udało nam się już rozwinąć dyscyplinę, mamy pierwszych mistrzów. Robert Paczków trenuje zaledwie 5 lat, a już ma tytuły mistrza świata i Europy - powiedział Andrzej Odziemczyk.
(sem)