Potrójna pula do wzięcia
Z tegorocznego upalnego lata bardzo skorzystali pszczelarze. Miód, szczególnie wielokwiatowy z pierwszego miodobrania był najlepszy. Słabiej wyszedł za to rzepakowy, bo też niektóre rośliny gorzej zniosły zimę i wymarzły.
Po zimie, kiedy rodziny pszczele były osłabione i budziły się do nowego życia, pszczelarzom nie brakowało roboty. Rodziny w ulach, które miały za mało pokarmu, nie przetrwały zbyt długo. Choć owady te wykształciły doskonały system organizacji społecznej i są wyjątkowo zapobiegliwe, okazują się wrażliwe na zmiany pogody i nie zawsze mogą w porę uzupełnić zapasy. Liczebność roju niekiedy bardzo spada, stanowiąc zagrożenie dla jej bytu. Lato okazało się dla nich bardzo łaskawe. Ciepło i mało wilgoci sprzyjało dalekim wyprawom w pola. Pszczoły w tym roku zbierały jednak głównie pożytek z kwiatów, gorzej wyszły bowiem na zimie rośliny uprawne, na przykład rzepak. Zdecydowana większość miejscowych pszczelarzy stosuje od lat ule „warszawskie”, bo sprzyjają dużej produkcji miodu i są bardzo praktyczne w obsłudze. Niektórzy pszczelarze z okolic Pietrowic Wielkich w tym roku trzykrotnie zbierali miód. Pasiecznicy korzystali z odpowiedniej chwili - najczęściej dobrej aury, gdy owady wybierały się na pożytek - by wejść między pszczoły, okadzić je dymem i szybko wyciągnąć na zewnątrz ula ramki. A te wsadzić rychło do wirówki. Rozwścieczone tak jawnym rabunkiem pszczoły tną ile wlezie. Pszczelarz uzbrojony w kominek i dostatecznie grubo okutany odzieżą, z kapturem na głowie może i dziwnie wygląda, ale za to jest zabezpieczony przed żądłami robotnic. Nie cały miód można oczywiście wybrać, bo to zagrażałoby jedności rodziny i naraziłoby ją na poważne kłopoty, w najgorszym przypadku na śmierć głodową. Miodu było ostatnio sporo - i to dobrej jakości. Starczyło dla mnie i dla owadów - stwierdził Leon Mludek z Pietrowic. Ma kilkanaście uli i pracy przy każdym miał sporo. Ule warszawskie łatwiej się eksploatuje, ale mam też wielkopolskie - mówił. Te ostatni są trochę kłopotliwsze w obsłudze, dlatego większość pszczelarzy odchodzi od nich.
Miodobranie przeprowadza się zwykle w najdogodniejszej dla zbieraczek porze - wtedy to bowiem nie ma w ulach ich za wiele i łatwiej wydostać ramki. Samo odymianie powoduje pobieranie przez robotnice miodu i odlot - takie postępowanie z reguły kojarzy się z wyrojem, mającym uratować część zapasów przed „kradzieżą”. A dym jest tego oznaką. Dlatego też odymianie powinno jedynie otumanić pszczoły na krotki czas, na tyle by poczuły się zdezorientowane, ale nie uciekały.
Pierwsze miodobranie w roku zwykle bywa najbardziej owocne - tegoroczne było bardzo udane. Jednak zostaje po nim w ulu mało miodu. Tyle, by pszczoły mogły się wyżywić, produkując następną partię. Niebezpieczna stawała się dla nich zła pogoda, bo wtedy rzadko mogły wylatywać „na pożytek". I może im grozić głodówka. Tego lata, na szczęście było dobrze. Drugie miodobranie, choć mniej obfite, sprzyjało jakości miodu. A trzecie, choć najmniejsze, także udało się.
Pszczelarze, nie tylko z naszego regionu mają jednak teraz poważny problem - brak pasków do zwalczania warrozy, pasożyta pszczół. To już niemal sprawa ogólnokrajowa, gdyż grozi przetrzebieniem rodzin pszczelich i za rok może być mniej miodu. Producent polski pasków nie ma jeszcze swego nowego wyrobu zatwierdzonego i przettestowanego przez odpowiednie instytucje, więc nie może ich sprzedawać. W konsekwencji albo musimy brać z zapasówpaski, albo kupować drogie zagraniczne. To kuriozalna sytuacja - wyjaśnił sedno sprawy pasków L. Mludek. Jeśli w ulach nie znajdzie się lek na pasożyta, pszczół może być mniej, a w konsekwencji mniej pożytku.
(sem)