Nawet księżyc słuchał
Apogeum rozpoczęło się ostrą dawką różnorodnego rocka, bracia Golcowie nie zapomnieli o swych najlepszych skocznych przebojach, a Anna Wyszkoni wraz z zespołem Łzy starała się udowodnić, że pierwsze miejsce opolskich debiutów nie było przypadkiem.
Kilkutysięczna rzesza miłośników dobrej muzyki nie pożałowała zapewne wydatku na bilety koncertowe w Pietrowicach Wielkich. Plac przed wielką sceną, podobnie jak przed dwoma laty i rok temu, znów zapełnił się fanami. Prawie przez sześć godzin z przerwami trwały tańce i swawole w rytm muzyki, osiągającej górne pułapy skali decybeli. Szczęście dopisało organizatorom, bo aura okazała się idealna - ciepły wieczór ze słoneczkiem i lekki chłód nocy, rozjaśniony księżycową łuną. Imprezę zorganizowali miejscowi strażacy z okazji jubileuszu 120 lat jednostki. Pierwsi zaczęli koncert wokaliści wschodzącej gwiazdy polskiego rocka - zespołu Apogeum. Jeszcze mniej znani, ale już z obiecującą kolekcją przebojów. Chcieli udowodnić, że nazwę przyjęli nieprzypadkową - od pierwszego kawałka zarzucili zbierających się na placu fanów potężną dawką muzycznych tonów. Szybkie przeboje przeplatali wolniejszymi, by po chwili znów pokazać typowo rockowe chwyty. Zadanie przygotowania podkładu pod gwiazdy wieczoru wypełnili wzorowo, bo wielu fanów już przy ich występie wpadło w swoisty trans i tańczyło, spoglądając na podświetloną zachodzącym słońcem scenę.
Wielki tłum zapełnił plac koncertowy jednak dopiero przed godziną dwudziestą. Duet braci Golców z beskidzkiej Milówki już zdobył sobie tak wielką popularność i estymę, że dokładnej reklamy nie wymaga. Grali półtorej godziny, kilkakrotnie wywoływani do bisów. Po Apogeum ich muzyka była odmianą - lekkie, skoczne melodyjki, bardzo rytmiczne i zabarwione folkowym tonem łatwo wpadały w ucho. Tego wieczoru pewnie wzmożony wzrost napięcia na łączach notowali operatorzy sieci komórkowych. Raz po raz ktoś przed sceną wyjmował aparat i wystawiał go w stronę głośników, krzycząc wniebowzięty „Ale fajnie!”. Bracia Golcowie skorzystali z całego repertuaru przebojów - wysłuchiwane na żywo brzmiały inaczej niż z głośników radia czy telewizji. Budziły gorętsze emocje, szybciej wpadały do ucha i zachęcały do tańca swoją prostą rytmiką, podobną do latynoamerykańskiej. A wszystko to działo się już w blasku księżyca, przesuwającego się powolutku nad sceną koncertową. Cztery kolejne bisy nie zaspokoiły pragnień fanów, bo wołali za Golcami długo po ich zejściu z podestu. Długa przerwa techniczna dla ekipy rozkładającej sprzęt kolejnej grupy, wzmagała niecierpliwość.
Ale potem, do północy niemal, potężne głośniki przechodziły prawdziwy test wytrzymałości. Głębokie, niepokojące i starannie dopracowane brzmienia elektronicznych gitar czarno przystrojonych muzyków, nad którymi dominowała perkusja, a oprawę stanowił głos wyróżniającej się na tle kolorowych świateł bielą prostej kreacji Anny Wyszkoni, wprowadziły publiczność niemal w amok. Drewniana konstrukcja sceny drżała, jakby za chwilę miał się rozlecieć. Rezonans drgań odczuwalny był nawet kilkadziesiąt metrów od muzyków. A ci z każdym następnym kawałkiem atakowali od razu pełną gamą mocnych tonów. Przebój za przebojem płynął z kolumn, a wielu fanów z rozczarowaniem musiało odstąpić od barierek po ostatnim bisie, gdy spod podestu trysnęły niespodziewanie ogniste kaskady efektownych sztucznych ogni. I chyba jeszcze długo po koncercie miało w uszach zasłyszane rytmy, bo na przyciemnionych uliczkach poruszało się chaotycznie, zupełnie nie bacząc na próbujących wydostać się zewsząd kierowców.
(sem)