Dramat w autobusie
Baliśmy się, że nasze dzieci pozostaną bez opieki, wychowawczyni była zdruzgotana i płakała, bo tuż przed wyjazdem dostała zwolnienie - mówili nam rodzice, których dzieci pojechały na zieloną szkołę z opiekunką „na wylocie”.
Zdarzenie miało miejsce w jednej z raciborskich szkół podstawowych. 30 maja rano trzynaścioro uczniów klasy trzeciej wyjeżdżało na zielonę szkołę nad morze. Jechała z nimi jedna wychowawczyni. Tuż przed wyjazdem, jak relacjonowali nam rodzice, dyrektorka szkoły wręczyła opiekunce wypowiedzenie. Był to początek rannego dramatu. Kobieta była zdruzgotana. Płakała. Jej głos był trójwymiarowy. Ponoć miała być zwolniona za częste chorowanie. Nie wiedząc, co to za schorzenia baliśmy się, że w tej sytuacji coś jej się stanie w trakcie podróży i nasze dzieci pozostaną bez opieki. Nie interesują nas rozgrywki personalne pomiędzy nauczycielką i dyrekcją, ale nie podoba nam się sposób załatwienia sprawy - relacjonowali rodzice. Dwanaście godzin czekali aż ich pociechy dadzą znać już znad morza, czy wszystko jest w porządku. Na szczęście obyło się bez kłopotów. Z zielonej szkoły nie doszły żadne niepokojące sygnały.To nie było żadne zwolnienie, lecz wypowiedzenie warunków pracy przy zachowaniu pensum - wyjaśnia nam dyrektorka szkoły. Poinformowała nas, że w jej szkole, z powodu niżu demograficznego, zmniejszy się liczba klas. Ubędzie też jedna klasa pierwsza. Wspomniana nauczycielka uczy klasy I-III i zabraknie dla niej pracy. Powód? Stan zdrowia a dokładnie częste choroby. Dyrektorka zapewnia jednak, że o zaistniałej sytuacji informowała podwładną. Proponowała jej prowadzenie innych zajęć zgodnie z posiadanym wykształceniem, co miało się spotkać z odmową, wreszcie przejściem do świetlicy szkolnej. Robiłam wszystko, by stworzyć jej miejsce pracy - dodaje.
Dlaczego jednak wręczenie decyzji o przeniesieniu do świetlicy odbyło się tuż przed wyjazdem? Nauczycielka wielokrotnie była o tym uprzedzana, ale wcześniej nie mogłam jej wręczyć pisma, bo była na L4. 30 maja to był ostatni dzień na ruch służbowy. Po prostu nie miałam wyjścia - mówi dyrektorka. Zainteresowana została poproszona do sekretariatu i tu otrzymała decyzję o zmianie warunków pracy. Nie wyraziła na nią zgody.
O całym zamieszaniu w autobusie dyrektorka dowiedziała się od rodziców, oburzonych całą sytuacją. Początkowo nad morze miał być wysłany inny nauczyciel. Kiedy jednak okazało się, że wszystko jest w porządku, dyrekcja poprzestała na „bieżącym monitorowaniu sytuacji”.
Mąż nauczycielki, z którym udało nam się skontaktować, uznał, że forma wręczenia pisma była, oględnie mówiąc, niestosowna. Można je było wcześniej przesłać poleconym - dodał. Przyznał, że żona podeszła do sprawy bardzo emocjonalnie, ale wynikało to z okoliczności, których dyrekcja szkoły mogła się ustrzec.
(waw)