Kino nocne
21 nocnych maratonów w kinie „Bałtyk” w ciągu ostatnich dwóch lat wskazuje na renesans tej formy oglądania filmów na dużym ekranie. W latach 80. i wcześniej, seanse w nocy zdarzały się częściej, ale i popyt na kino był zupełnie inny niż dzisiaj.
90% widowni nocnych seansów to młodzież. Przychodzą w grupkach, z prowiantem, plecaczkiem - to rodzaj towarzyskiego spotkania, nie tylko oglądanie filmu. Prawdopodobnie te osoby nie chodzą do kina na „zwykłe” seanse. Najsłabiej wypadł pierwszy maraton, we wrześniu 2000 roku, tzw. „Wiosenna Noc Erotyczna” (m.in. z komedią „American Pie”). Najlepiej było gdy niemal premierowo „Bałtyk” grał „Planetę Małp” i „Jurassic Park III”. Z reguły na noc z filmem przychodzi od kilkudziesięciu do kilkuset widzów. Czasami na pół godziny przed rozpoczęciem maratonu nie ma sprzedanego ani jednego biletu na imprezę i nie wiadomo czy się odbędzie. Innym razem na tydzień przed, wykupionych jest już kilkadziesiąt miejsc. Decyzję o organizowaniu maratonów podejmuje w przypadku raciborskiego kina, centrala sieci Kinoplex, do której należy „Bałtyk”. Nie każdy film można wykorzystać podczas maratonu - dystrybutorzy nie życzą sobie aby ich tytuł wyświetlano w ten sposób (np. UiP i „8 mila”). - Sądzę, że maratony są uzupełnieniem repertuaru. Wśród trzech filmów zawsze jest taki, który „umknął” nam wcześniej. Zachęcamy też ceną, wychodzi troszkę ponad 6 zł za film – twierdzi Krystian Haas kierujący kinem. Pełne sale i kolejki przed kasami po bilety na „nocki” pamięta dobrze Wiesław Guz, były kinooperator kin „Baltyk” i „Przemko” (15 lat za projektorem!) dziś bezskutecznie poszukujący jakiejkolwiek pracy. - Pamiętam ilu było chętnych na noc z Bruce’m Lee czy Emmanuelle. Tłumy były na „Seksmisji”. Graliśmy przy kompletach (wówczas ponad 500 miejsc-red.). Widzowie mogli sobie kupić oranżadę albo paluszki w kiosku przed wejściem na salę - wspomina Guz. Telewizja była czarno-biała, z kanałów wiało nudą a kino było ostoją kultury - kolorową i światową. „Bałtyk” miał wtedy operatywnego kierownika, nieżyjącego już Zygmunta Hebżyka, który załatwiał takie tytuły, że nawet Rybnik i Bielsko zazdrościły. Ludzie w mieście byli głodni kina, nie mogłem opędzić się od znajomych proszących o bilet - śmieje się Wiesław Guz. Jego kolega po fachu, do dziś czynny w zawodzie (pracuje w nim ok. 40 lat!) Stefan Witecki pamięta maratony sylwestrowe, z życzeniami dla widzów o północy. Organizowano je w RDK, nawet dla 600 osób. Inne nocne pokazy odbywały się przy okazji „głośnych” tytułów. Pan Stefan zapamiętał m.in. wojenny dramat „Klucz” i western „Biały kanion”.
Czasy były inne, ceny biletów też. Średnio kosztowały ok. 10 zł, przy średniej pensji powyżej 2 tys. zł. Może i dzisiaj kino miałoby większy zbyt gdyby zachowano te proporcje.
(ma.w)