Wspomnienie „nieludzkiej ziemi”
Drogi czytelniku spróbuj to sobie wyobrazić: Masz dom przyzwoicie urządzony, ogród, na półce ulubione książki, szczęśliwą rodzinę. W kuchni zapach świeżo upieczonego ciasta... opowiada Teresa Pawłowska, członkini Związku Sybiraków w Raciborzu. Po chwili dodaje - I nagle przychodzą obcy ludzie z karabinami gotowymi do strzału, a pół godziny później nie masz już ani domu, ani ogrodu, ani żadnej rzeczy z dorobku całego życia. Jesteś pozbawiony wszelkiego prawa, odarty z godności ludzkiej, przepełniony rozpaczą. Jedziesz wbrew swojej woli w nieznane, a kiedy po latach ciężkiej pracy, głodu i poniżenia wracasz, dowiadujesz się, że nawet ojczyzny nie masz tam, gdzie ją zostawiłeś.
Jak zapewniają raciborscy Sybiracy, nie zależy im na osądzaniu ani rozliczaniu. Chcą, aby rozdział historii z ich udziałem nie zniknął w mrokach zapomnienia. Jest nas coraz mniej, lękamy się, by prawda nie odeszła razem z nami - stwierdzają zgodnie. Dlatego też, aby oddać hołd i uczcić modlitwą pamięć tych, którzy nie przeżyli zsyłki w tzw. „nieludzką ziemię”, członkowie raciborskiego koła Związku Sybiraków od trzech lat spotykają się pod pomnikiem Sybiraka na cmentarzu Jeruzalem. Mogiła została ufundowana przez członków związku, a poświęcił ją 9 października 1999 r. ks. Ginter Kurowski. Tegoroczne spotkanie rozpocznie się pod tym pomnikiem dokładnie w południe 17 września.
Raciborskie koło Związku Sybiraków powstało 11 lat temu z inicjatywy mieszkańców miasta. Dokładnie 25 maja 1991 r. Zarząd Oddziału Wojewódzkiego Związku Sybiraków w Katowicach powołał Komitet Założycielski Koła Terenowego w Raciborzu. Pierwszym prezesem, a zarazem inicjatorem koła była Janina Krawczyk. Początkowo raciborscy Sybiracy spotykali się w jednej z sal Domu Studenta przy ul. Bukowej, a następnie, po wielu staraniach uzyskali lokal w budynku Zawodowej Straży Pożarnej. Już od początku działalności koła, jego zarząd przystąpił do kompletowania dokumentów potrzebnych do nabycia praw kombatanckich, czego efektem był szybki wzrost liczby członków do siedemdziesięciu. W zakres działalności zrzeszenia wchodzi również organizacja imprez, wystaw i spotkań z lokalną młodzieżą. Sybiracy regularnie uczestniczą we mszach św. w intencji zmarłych, zamęczonych i ocalonych z sowieckich kaźni, co roku spotykają się przy wspólnym opłatku, biorą udział w pielgrzymkach Sybiraków na Jasną Górę oraz innych uroczystościach kościelnych, tj. koronacji Matki Boskiej Sybirackiej, jaka odbyła się w maju 1994 r.
Po powodzi w 1997 r. miejsce spotkań zostało przeniesione w mury Szkoły Podstawowej nr 4. Tam też, w każdą środę od godz. 10.00 do 12.00 odbywają się dyżury członków oraz przedstawicieli zarządu koła. Obecnie prezesem zrzeszenia jest Mieczysław Sus. Grupa liczy ok. 80 członków z całego powiatu, w podeszłym wieku, którzy zostali deportowani w głąb Rosji po wybuchu II wojny światowej. Deportowanych i więzionych było nas - chociaż ta liczba nie jest precyzyjna - ok. dwóch milionów. Represje obejmowały zarówno wojskowych jak i ludność cywilną - wspominają Sybiracy. W czasie transportu śmiertelność była bardzo wysoka. W szczególności starsi i dzieci po prostu zamarzali, czy też śmiertelnie chorowali z zaziębienia i głodu. Zmarłych kazano wynosić i układać wzdłuż torów lub wyrzucano z transportu - dodają.
Wywożonych lokowano głównie w rejon Świerdłowska, Północnego Kazachstanu, w Krasnojarskim Kraju, na Ural, aż po Irkuck. Warunki egzystencji były wszędzie podobne: głód, nędza, choroby, wszy, pluskwy i niewolnicza praca od świtu do nocy. Najtrudniejszym okresem były zimy, które trwały od końca września do maja. Mrozy, zawieje, brak odpowiedniego ubrania i obuwia, praca ponad siły i niedożywienie zbierały hojne żniwo. Ludzie umierali z głodu, chorób i wielu, wielu innych powodów. Powrót do ojczyzny odbywał się różnymi drogami i metodami i w różnym czasie. Któż potrafi dziś odpowiedzieć, ilu tam jeszcze zostało? Deportacja 10 lutego 1940 r., w której znalazła się i moja rodzina, odbywała się w szczególnie trudnych warunkach. Silne mrozy i śniegi utrudniały dowożenie ludzi na stacje. Wagony bydlęce były nie ogrzewane. Ludzie pozbawieni byli ciepłej odzieży. Ale cóż bowiem mogła zabrać rodzina wyrwana ze snu, mając na spakowanie pół godziny?- mówi
T. Pawłowska.
E.Wa