Odbyłem sąd wojenny
Oj, rozpisałem się niepoprawnie na całego. Trudno, tak mi się to jakoś samo ciśnie do pióra. Ponieważ postanowiłem tak pisać jak czułem i dziś mi to do pamięci wraca, chcę - o ile to mi się uda - być rzetelny wobec mego postanowienia.
Leżąc na łóżku dnia 1 września 1939 r., po wysłuchaniu mowy Hitlera przed „jego” Reichstagiem, odbyłem w moi głowie taki sąd wojenny, widząc się w duchu jako oskarżony. Pomimo wszystkich, nawet dawno nie istniejących w hitlerowskich Niemczech okoliczności łagodzących, które sobie przyznawałem w wyobraźni, nie przyszłem do innego rezultatu jak: kula w łeb; to był jeszcze najłagodniejszy dla mnie wyrok. Pozostała mi tylko jedna możliwość: przyjąć zrezygnowanie czy walkę do ostatniego tchu, w tej świadomości, że dla mnie nie ma pardonu.
Podłość zdrady
Przyszedłem do tego przekonania, że walka do ostateczności to jedyne co mi pozostało. Znając hitlerowców byłem przekonany, że oni nie biorą względów na rodzinę. Uproszenia łaski lub wybaczenia mógłbym ewentualnie uzyskać tylko za podłość zdrady, a zdrada swego honoru i narodu, nie, zgroza mnie ogarnia już przy nasuwający się myśli o tym. Już zdradzić państwo przyszło mi bardzo przykro, a nie łączyło mnie z nim nic więcy jak paszport, którego mi nawet odmówiono. Prawda, że łączyła mnie z państwym niemieckim szkoła, wojsko, byt materialny, który nawet nie był zły.
Ale to wszystko sprawy powierzchowne, drugorzędne w porównaniu z poczuciem narodowym, które się umieściło w najważniejszy komórce u człowieka, bo w sercu. To przecież nie jest byle co, np. krew w człowieku, która to serce trzyma w ruchu. Pojmowałem rzetelnie i dosłownie tezę hitlerowców „Blut und Boden” (krew i ziemia). Za to byłem Polakiem nie z namowy ani interesu, ani nawet z własnej woli, tylko dlatego, że krew i ziemia, z której przez całe pokolenia mój ród czerpał soki życia, były polskie. Dla czerzwych (trzeźwych) ludzi trudne do zrozumienia to pojmowanie wariatów, do których potomstwo ma prawo mnie policzyć!!!
Droga do piekła
Posiedzenie inauguracyjne II. Rady Narodowe R.P. Odbyło się ono 24.II. 1942 r. na sali naszej ambasady na Portlandstreet 47 w Londynie i to ze zwykłymi ceremoniami, nawet nie wyłączając zwykłego spóźnienia się pp. prezydenta Raczkiewicza i gen. Sikorskiego, którzy raczyli sie spóźnić o 15 min., które to przy takich okazjach są nieuniknione.
Opisywać obrady to zdaje mi się niepotrzebne i chcę sie skrócić na to, co mnie podpadło i tak poruszyło, że nie opisywałem tego zdarzynia tegoż samego wieczoru, jak poprzednio zamierzałem. Czekłem aż tak długo wprost z powodu „nie chcenia”. Tak to już jest, że dobrymi zamiarami rzekomo flostrowana jest droga do piekłą. Niestety, tych dobrych zamiarów do pisania mam aż tyle, że na ostatku niewiele albo nic z tego nie wychodzi, zostaje przy zamiarach. Cóż robić, człowiek tak łatwo już nie wyjdzie ze swe skóry.
O godz. 10 odbyło się uroczyste nabożeństwo w polskim kościele, na którym byli naturalnie nieomal wszyscy ministrowie no i ci członkowie R.N., którzy jeszcze trzymają coś wierze, pomiędzy niemi dwaj pp. sowy (mądrale?) Adamczyk z Katowic i dr Kożusznik z Zaolzia. Naturalnie oba Ślązoki. Tu na emigracji to ciekawe, że te Ślązoki czy socjalisty, czy tam inny patriota idzie do kościoła, ale nieczęsto. Zaś ci nasi kochani rodaczkowie z Galicji lub Kongresówy, to jakoś zupełnie (niechętnie?) odnoszą się do religii i kościoła. Nie jest to z mej strony oburzenie, tylko proste stwierdzenie, bo wedle mnie religia i kościół to każdego jego sprawa. Oburzyło by mnie, jakby gdoś chciał drwić i złorzeczyć na obojętnie jaką wiarę i religię, wtedy to mnie krew zalewa i nie milczę.
Myśli kręciły się w głowie
Nabożeństwo odprawioł ks. prałat Kaczyński, też członek R.N., kazanie trzymał ks. rektor Staniszewski. Można było wyczuć z czytania go, że dosyć się z nim silił, ale nie bardzo mu sie udało w tak „historyczny chwili”, jak sam nazwał tą chwilę. No tak to już bywa. Kto wie jak tam raz kiedyś szło w Krakowie ks. Piotrowi Skardze, jak wygłaszał wiekopomne kazania, które osiągły taką sławę; na pewno słuchano ich tak, jak to nam szło w tym dniu. Piszę o tym bo kto wie, może i o tym kazaniu bedzie mowa na jakiś parę pokoleń. Zato moje zdanie jest takie: nie było złe, dużo się wysilał ks. Staniszewski, jednak trudno było człowiekowi sie skupić, bo w tej chwili za dużo myśli się kręciło w głowie.
Dom, dziatki, Żona, moje Markowice, te biedaki i los ich wszystkich na Śląsku Opolskim, mój brat, no wszystko co mi w dzień i noc ciąży na sercu, właśnie mi się wspomina w kościele w tym dniu, jakoś wyraźniej, jak nigdy. Myślałem o nabożeństwie w kościele farnym w Opolu przed otwarciem Izby Rolnicze, kiedy to jako najmłodszy poseł pierwszy raz wchodziłem w życie parlamentarne. Myślałem o nabożeństwie w Raciborzu, też w kościele farnym, gdy wchodziłem po pierwsze do Sejmu Śląska Opolskiego. Myślałem o śp. ks. Koziołku, tym zacnym jako człowiek i ksiądz staruszku, ale liczył 78 lat, był zupełnie nieświadomy swego zadania jako parlamentarzysty. Myślałem o Polsce, ojczyźnie, o jej przyszłości i ustroju.
Doprawdy zmodliłem kilka „Ojcze nasz” i „Zdrowaś”, jak tylko mogąc się skupić w myślach do Boga o nasze przyszłe rządy i dobry ustrój w kraju i nawet tu na obczyźnie. Mam obawę, że przy gorszym jak anarchistyczne usposobieniu naszych tak zwanych rodaczków, tej pewnej sorty, która się zalicza do inteligencji, którą tu dokładnie poznałem, bardzo się boję o przyszłą Polskę. Mam wrażenie, że jesteśmy nawet tak bardzo narodem bohaterskim, ofiarnym, patriotycznym, że tracimy krytycyzm w ocynie ludzi i klik.
Kłamstwo i demagogia
Za łatwo i prędko spryciarze bez charakteru, wstydu i skrupułów, grając na uczuciach patriotycznych, posługując się kłamstwym i dymagogią, potrafią sie narodowi narzucić na kierowników. Nasi Polaczkowie często i gęsto zapominają, że ludzie doprawdy z charakterym, rzetelni i wstydliwi, ażeby sie wszędzie łokciami i kłamstwym wpychać i narzucać. Nie od dziś to moje spostrzeżenie, ale już dawno ono stwierdziłem. Sam będąc w takim położeniu na Śląsku Opolskim, że nie trzeba było mi się wpychać pod nogi, wszędzie mnie pchał na swe czoło ze względu na mą odwagę i na znajomość postępowania z władzami niemieckiemi.
Po kościele pojechaliśmy (ja z p. Jóźwiakiem, dr. Kożusznikiem, Adamczykiem i dr Szeraszem) autobusym nr 30 do ambasady. Oj dziwo, co tu widzę? Ambasada aż wrze od naszego „dostojeństwa”. Nieprawdopodobne, ileż to dygnitarsji już się zaś znajduje w Londynie. I jeszcze tylko to się zjawiło, co było zaproszone. W kościele pusto a tu na widowisko to ich cała chmara. My (zjawiło się sie tylko 19 członków R.N.) wprost się zgubieliśmy w naszym kątku, w którym nas umieszczono. Że my to ci główni aktorzy zadymonstrowano tym, że cały czas oświetlano nas sromotnymi reflektorami niby dla fotografów.
Dygnitarska zgraja
Diabli mnie brali, jak się widziałem tak oświetlony i ocyniany przez widzów i krytycznie pośmiewany (twierdzę to śmiało i świadomie) od większości te „zgraji dygnitarskie”, która uważa Polskę za dojną krowę i siebie za uprzywilejowanych obywateli, urodzonych włodarzy. Gdy spojrzałem na te „mordy”, to widziałem te zazdrość i wściekłość na nas, tych którzy nie należą do tej kasty urzędniczej. W ogóle u naszej urzędniczej braci to dziwaczna mentalność. Biada komuś, kto poza niemi by też się odważył otrzymywać miesięczną pensję i to gdy ze „zwykłego” ludu. To 1 1/2 nie było łatwe do przetrzymania, jak u aktora na scenie w teatrze. Cóż było robić, trza było przetrwać. I to przeszło.
Na swego prezesa Rada Narodowa wybrała p. prof. Stanisława Grabskiego, najstarszego przewodniczącego; na sekretarza zaś p. Kulerskiego.
Typowy dorobkiewicz
Na prof. Grabskiego przy 19 głosach padło 13, białych kartek oddanych było 6. Białe kartki oddali 3 socjaliści Adamczyk, Ciołkosz, dr Pragier, dr Kożusznik, który jest w R.N. jako przedstawiciel Zaolzia z Karwiny, dr Szchwarzbarth jako przedstawiciel Żydów no i ja. Nie oddałem głosu na prof. Grabskiego wprost dlatego, że: Po 1) jest już za stary; po 2) nie podobała mi się polityka całego jego życia. Za dużo robioł różnych przeskoków dla osobistej ambicji; Po 3) jest pod wpływym swych przyjacieli, jak p. hrabiego Romera tak też Kirkora, typowego dorobkiewicza „Lewiatanowego” wydania. lewiatana uważam za pijawkę naszej byłej Polski. Uważam że te sfery będą usiłowały prof Grabskiego zupełnie opanować przez ich wpływy na niego, tak że będziemy z nim mieli termedie; po 4) jest za uległy gen. Sikorskiemu. Na prezesa R.N. trzeba było kogoś twardszego, który potrafi stawić czoło i powiedzieć swoje zdanie, nawet i nieprzyjemne p. gen. Sikorskiemu; po 5) już z zasadniczego względu moje chłopskie sumienie nie pozwoliło inaczej postąpić; w czasie, kiedy cały świat idzie w lewo, to Polska starym zwyczajem w odwrotną stronę w prawo. Tragedia polega na tym, że innego kandydata z widokiem poradzenia sobie nie było, tak że w rezultacie nie pozostało mi nic innego, jak oddać białą kartkę.
Opracowanie R.K.