Sufitowy pat
Casus na Spółdzielczej
Szczepańscy mieszkają na Spół-dzielczej już 28 lat. Kiedyś było to takie ładne mieszkanie. Ale od 3 lat i 6 miesięcy zaczęły się kłopoty - mówią. Nowy lokator z mieszkania na górze, ich zdaniem, narusza porządek domowy. Wieczorami dzieci biegają i grają w piłkę. A nam się na głowy sufit sypie - twierdzą. W licznych pismach, jakie wysyłali do władz miasta i do dyrekcji Miejskiego Zarządu Budynków wyliczyli, jak dochodzi do takich sytuacji. Nikt się nie liczy z tym, czy ktoś jest chory i potrzeba mu spokoju. A tu huk jak na warsztatach kowalskich - skarżą się. My do sąsiadów nic nie mamy, chcemy tylko, by odpowiedzialny zarządca zrobił coś z sufitem.
Kiedy nowi lokatorzy wprowadzili się we wrześniu 1998 r., mieszkańcy z niższego piętra nie mogą spać spokojnie, widząc, jak na suficie robią im się coraz większe dziury i sypie pył ze szczelin. Słali pisma. Informowali MZB, że sąsiad z góry zaniedbuje swe obowiązki. Żądali, by rozwiązano z nim umowę albo chociaż przeniesiono na parter. W 2000 r. otrzymali pismo, w którym zaznaczono, iż z najemcą przeprowadzono rozmowy - by zastosował się „do warunków akustycznych budynku” - ale nie ma powodu, by umowę najmu zrywać. Stwierdzono, że może to nastąpić w przypadku rażącego lub uporczywego zakłócania porządku, co bada następnie sąd orzekając o ewentualnej eksmisji. A takich przesłanek, zdaniem zarządcy budynku nie było. Można, oczywiście, wnieść pozew cywilny przeciwko lokatorom, ale przesłanki do tego, by orzec eksmisje, musiałyby być bardzo solidne. Tymczasem fakt, iż dzieci na górze biegają, nie stanowi takiej - stwierdził dyrektor MZB Jacek Łapiński. A ten sufit, co nam się rozlatuje, to o czym świadczy? Za jednym razem się tak posypał? To zwykle deski, a trzcina sufitowa między nimi łatwo się odrywa - ripostuje Aniela Szczepańska. Budynek przy Spół-dzielczej został zbudowany według starej technologii, stropy są osadzone na belkach drewnianych, które - gdy ktoś chodzi po podłodze, przenoszą wszelkie naprężenia. Dwie trzecie zasobów mieszkaniowych w Raciborzu na tym jest oparte. To nie konstrukcja metalowa, jak w nowszych budynkach, i jej zdolność do zmniejszania hałasów też jest dużo mniejsza - tłumaczy J. Łapiński. MZB wzywało lokatora do zachowania porządku, ale jak twierdzą sąsiedzi z dołu, niewiele się zmieniło. Jeszcze w 1999 r. MZB stwierdził konieczność wymiany tynków. Później uznano, że można montować nowe płyty - aby ograniczyć „przenikanie dźwięków przez sufit”. Remont wykonano w jednym z pomieszczeń - ale właściciele mieszkania uważają, że popełniono jeden błąd. Wata, najpewniej szklana, wypełniająca puste przestrzenie miedzy listwami drewna nie została owinięta folią i do dzisiaj przez szpary w tynku sypie się pyłek. Osiada wszędzie, na blatach stołów, meblach - skarżą się Szczepańscy. Komisyjnie sprawdzano jakość robót, na skutek skargi lokatorów - ale nie stwierdzono usterek. A po pewnym czasie dziury w suficie zdążyły się na nowo porobić.
W sierpniu 2001 r. postanowiono położyć nowy sufit - na konstrukcji metalowej, bardziej wytrzymałej na wstrząsy. Jednak dyrekcja MZB oznajmiła lokatorom, że pieniędzy na to nie ma. Najpierw były, mieli się brać do roboty. A tu nagle się okazuje, że nie ma funduszy. To jak to z tym było, wyparowały? - oburzyli się lokatorzy. Owszem, rozważaliśmy możliwość, że wykonany będzie remont w lokalu państwa Szczepańskich, ale trzeba było uznać, czy wykonywanie nowego stropu u nich jest zasadne - tylko w jednym mieszkaniu. A należałoby wykonać remont we wszystkich, w całym budynku, jeśli już zapobiegać kłopotom. Przecież wtedy mogliby takiej samej operacji zażądać inni mieszkańcy. Poza tym na czas generalnego remontu należałoby obie lokatorskie rodziny umieścić tymczasowo gdzie indziej. To dość kłopotliwa operacja - wyjaśnił Jacek Łapiński. Sprawa konfliktu lokatorów była już przez nas rozpatrywana. To zresztą nie pierwszy przypadek, że państwo Szczepańscy narzekają na lokatorów z góry. To ciągnie się jeszcze od lat 80. Za każdym razem ktoś im się nie podoba i wnoszą te same skargi. A sufit, ten na drewnianych listwach wciąż się odkształca. Od wielu miesięcy ślemy pisma do Urzędu Miasta i MZB, żeby się w końcu zajęli problemem. Bo jak nam nareszcie ten sufit się zarwie, to na pewno remont dużo więcej będzie kosztować - uważa Aniela Szczepańska. W czerwcu był u niej prezydent Hajduk w towarzystwie dyrektora Łapińskiego. Pan prezydent oglądał mieszkanie. Powiedział, że sprawę może da się wkrótce rozwiązać pomyślnie. Czekamy cierpliwie - dodała. Możliwe, że jeśli u niej zarwie się sufit, sąsiadom z góry poleci podłoga. Kto pod kim dołki kopie...
Casus na Kościuszki
Ta sprawa ma poważniejsze konsekwencje dla sufitu lokatora. O ile u Szczepańskich w suficie są szczeliny, o tyle Wojciech Moczulewski w ogóle już go nie ma. Po ostatnim potopie trzeba było go skuć aż do warstwy trzciny i desek, na których się trzyma.
Sprawa zaczęła się jeszcze w 1997 roku, gdy po raz pierwszy w lokalach na Kościuszki 44 zjawiła się ekipa MZB, by przeprowadzić wizję po zalaniu mieszkania Moczulewskiego. Stwierdzono wielokrotne zalania kuchni wskutek niesprawności urządzeń w lokalu sąsiada z piętra powyżej. Ten oświadczył wtedy, że nie ma pieniędzy na remont, będzie korzystał tylko z łazienki. Od tamtej pory miałem u siebie już kilka potopów. Raz zebrałem z podłogi ponad 60 litrów wody! - skarży się W. Moczulewski. Zalanie w 1997 roku i późniejsze są udokumentowane - a przyczynę wskazano w wylewaniu się wody ze zlewozmywaka. Jedna z notatek służbowych MZB zawierała ostrzeżenie dla lokatora z góry, iż w razie kolejnego zalania to on będzie ponosić koszty remontu. To starszy człowiek, już mu wszystko obojętne. Jest agresywny, nic go nie obchodzi - mówi Moczulewski. Ja nie życzę mu źle, ale czy nie lepiej by zrobić, żeby dostał mieszkanie na parterze? Przecież tak dalej nie może być. Ja chcę mieszkać normalnie. A tu za każdym razem remont, wilgoć, smród. Sufit już ledwie się trzyma. Upomniany lokator nic sobie nie robił z gróźb, choć Moczulewski stracił cierpliwość i zażądał od przedstawicieli MZB i Wydziału Lokalowego Urzędu Miasta, by wnieśli o eksmisję „wodnego sąsiada”. Powiedziano mi, jak można to rozwiązać, poprzez założenie sprawy sądowej. Mieli to sami zrobić, ale mija już tyle czasu i nic nie słychać na ten temat - stwierdził poszkodowany lokator.
Ostatnie zalania sprawiły, że lokal Moczulewskiego jest już w opłakanym stanie. Sufitu nie ma, przez gnijące już prawie deski przelatuje mokry żużel z warstwy wierzchniej. Część trzcinek ledwie się trzyma, ściany pokrywa wilgotny osad i żółty grzyb. Zalało mnie w lutym, i to bardzo mocno. Komisja na wizji stwierdziła notoryczne wylewy wody. Mam tego dość - mówi Moczulewski. Barbara Krzos - Kulasza, naczelnik Wydziału Lokalowego Urzędu Miasta poinformowała go, że zwróciła się do MZB o upomnienie lokatora z góry, a jeśli sytuacja się będzie powtarzać, ma ono wypowiedzieć umowę najmu. Miało to miejsce w marcu. Do dziś jednak nikt nic nie zrobił.
A lokator z piętra znów o sobie przypomniał, zalewając o świcie 9 lipca lokal poniżej. Kilka dni później była ekipa remontowa - skuła tynk i część ścianek. Wykonawca chciał od razu brać się do roboty, ale mówiłem, że to nie ma sensu. Bo ten z góry znowu mnie zaleje i cała robota na marne. I wyrzucone pieniądze w błoto - twierdzi W. Moczulewski. Ledwie ekipa skończyła, na drugi dzień znów woda kapała koło rury w pokoju. Próbowałem mu kiedyś przemówić do rozsądku, ale tylko się ścięliśmy. Moczulewski ma już dość chodzenia po urzędach. Jak trzeba będzie, to wniosę pozew o eksmisję. Ale dlaczego, póki co, mam wyręczać zarządcę? Czy jego nie interesuje, że nie tylko dwa lokale, ale i budynek doznaje szkód?
(sem)