Z kart przeszłości
Zurowtzowie mieszkali w budynku przy ul. Zborowej do wojny. Do 1938 lub 1939 był tu niemiecki urząd skarbowy, a potem, o czym sami nie wiedzieliśmy próbując ustalić historię naszego budynku, siedziba SA. Po wojnie ulokowała się tu szkoła krawiecka, a do niedawna funkcjonowały jeszcze przychodnie lekarskie.
Ojciec był tu portierem i gońcem urzędowym, matka sprzątaczką - powiedział nam Hubert Zurowietz, dziś 75-letni wysoki mężczyzna, w nienajgorszej kondycji fizycznej, mieszkaniec Detmoldu koło Bieleveld w Pół-nocnej Nadrenii-Westfalii. Od 1945 do 1992 r. nie był w Raciborzu, rodzinnym mieście rodziców i dziadków. Pierwszy raz przyjechał tu po odwilży. Szuka pamiątek po rozlewni lemoniady Alsina, przy ul. Opawskiej (wówczas Troppauerstrasse), którą prowadził jego dziadek
W waszym budynku zajmowaliśmy suterenę. Mieliśmy tu kuchnię, sypialnię i mały pokoik, który zajmowała siostra - opowiada Zurowietz, pokazując miejsce, w którym stało jego łóżko. Z tamtych czasów niewiele już pamięta. Najbardziej chyba ogromny piec na koks, przypominający małą łódź podwodną. Przed zejściem do sutereny stała beczka po piwie, w którym Zurowtzowie kisili ogórki. Nasz gość chętnie opowiadał o Raciborzu jego czasów. Wiele się zmieniło - podsumował krótko.
Po wybuchu wojny ojca wcielono do Wehrmachtu. Walczył w Polsce, we Francji i na froncie wschodnim. Trafił do niewoli, ale wojnę przeżył. Podobnie jak syn. Huberta Zurowtza ubrano w mundur w 1945 r. Trafił do Głogowa, a potem do Wrocławia, gdzie skapitulował z resztą załogi twierdzy. Na trzy lata trafił do radzieckiej niewoli. Był w Połocku i Witebsku. Po odzyskaniu wolności chciał wracać do Raciborza, ale Niemców z miasta wypędzono. Nie było innego wyjścia, jak jechać do Niemiec. Szukał rodziny. Zwrócił się o pomoc do Czerwonego Krzyża. Pomogli. Rodzice i siostra odnaleźli się w Saksonii. Ostatecznie zamieszkali w Niemczech Zachodnich.
(waw)