Typy prawdziwie zboczone, już z wyglądu zbrodniarze
Nieraz na zebraniu walnym sam w duchu się pytałem, co to za tajemnicza siła może być w tej szczupłej osobie, z której promieni taki fluid i moc, że poskromni wszystkich najdzikszych radykałów nieraz upartych jak diabeł, bez jakichś tam specjalnych słów lub wysiłków. Każdy gdo raz był świadkiem takiego naszego sejmiku, którymu przewodniczył ks. patron Domański może potwierdzić, że coś podobnego rzadko się widzi i spotyka. Dowodem też był jego pogrzeb, na którym się samorzutnie zjawiło za własne pieniądze przeszło trzy tysiące rodaków z wszystkich stron całych Niemiec. Był to ostatni dowód, którym Polacy w Niemczech pokazali światu ich przywiązanie do wodza i równocześnie ich jestestwo i wartość moralną, której nie zgniecie ani nie zniszczy żadna moc. Była to ostatnia dymonstracja niezłomne wole polskości w Niemczech.
Ja już walkę skończyłem
Ja sam stałym bardzo blisko ks. patrona Domańskiego. Obu nas łączyła miłość dla naszego polskiego narodu i ciężkie przejścia w walce w obronie polskości. Tak, że gdy jeszcze dzień przed śmiercią byłym u niego i żegnałem się z nim po raz ostatni, on już bardzo cichym głosym, wprost szeptym, powiada do mnie: „Ja już walkę skończyłem, ale wy Bożku walczcie dali, bo my zwyciężymy”.
Następnego dnia 28.IV.1939 r. usnył na wieki nasz patron i wódz. W dzień pogrzebu zjechali się rodacy z wszystkich okolic Niemiec do Berlina, skąd go przewożono samochodym do jego parafii Zakrzewo, gdzie go pogrzebano na wieczny spoczynek. Przeszło 15 przepełnionych autobusów oraz dziesiątki samochodów podążało za jego trumną. Mnie nie było dane towarzyszyć mu do grobu.
Gestapo zabroniło mi brać udział w pogrzebie, ks. patrona Domańskiego. Powodów nie podali, pomimo że się ich domagałem. Złożyło się tak, że śmiałym pojechać tylko do granicy miasta Berlina i rejencji frankfurckiej nad Odrą. Obok słupa granicznego pożegnałem trumnę z jego zwłokami. Jakie 15 minut stałem na szosie obok słupa granicznego patrząc na oddalający się kondukt pogrążony w myślach: Ty biedaku szczęśliwy, Tyś już sobie zbył swój żywot, idziesz na wieczny odpoczynek - a co nas czeka? Gdo to wie łzy mi ciurkiem z oczu leciały i tak mnie dreszcz brał, że gdy powróciełem musiałem się udać do łóżka, co tak byłem załamany.
Miałem zaszczyt napisać pożegnalny artykuł w żałobnych numerach naszej prasy. Choć nie jestym pisarzym, to jednak tak mi się udał, że z jego powodu miałem ponowne kłopoty z gestapo. Treści tegoż już dziś nie pamiętam, ale wiem, że był on pisany sercym a nie mózgiem.
Metoda już oklepana
Następnie dalej wegetowałem w Berlinie nieczynnie patrząc co rano na nowe i to czarniejsze chmury zwiastujące na niebie wojnę w postaci wykrzykiwanych przez chłopaków przedających gazety nagłówki artykułów o zbrodniach wyrządzonych Niemcom przez Polaków. Stara ta metoda już oklepana w Saarze, Austrii, Czechach ponownie musiała być powtarzana do zagrzania ducha wojennego u Niemców na Polskę. Dziwowałem się tymu, że Goebbels już tak tympy, że nawet nie potrafi wymyśleć nowszych sloganów przeciw Polsce. Dopiero we wrześniu 1939 r. widziałem dlaczego tak pobłażliwie i mało wysiłku poświęcał Polsce; wiedział lepszy od samych Polaków jak marnie Polska przygotowana do wojny. Smutno to stwierdzić, ale niestety potrzebne.
Do zanotowania wydarzeń w maju 1939 r. był jeszcze spis ludności 17.V.1939 r., który był przeprowadzony w tak perfidny sposób, że tegoż w ogóle nie można uważać jako spis, ale dyktowanie i rozkaz. Tenże nigdy nie może mieć jakiejkolwiek wagi ani znaczenia, co do stwierdzenia narodowości. Myśmy robili cośmy mogli sami widząc, że to się już nie przyda na nic. Sam jeszcze napisałem artykuł nawołujący rodaków do odważnego przyznania się pomimo wszelkich szykan i gróźb, które się robi tym, którzy trwają przy mowie i wierze ojców. Był on tak ostry, że redaktorzy się bali go umieścić jako artykuł, za to ogłosili go jako mój list do redakcji. Tyn list był uznany przez gestapo jako przekroczenie zakazu politycznej działalności w słowie i piśmie. Nawet treść tego listu uważano za tak horendalną, że wedle ich zdania nie mogli mi tego wybaczyć.
Gdoś może powiedzieć, że jeszcze nie wszystkich dni wieczór i my też mamy powód do wiary w to, że nasz naród polski raz kiedyś dojdzie w Europie do tej sławy i znaczenia, że jeżeli nie my to nasze dzieci będą nam wdzięczne za to, żeśmy im uratowali najdroższy skarb polskość, pomimo że jest ona dziś tępiona na każdym kroku.
Przesłuchy w gestapo
Na trzeci dzień po ukazaniu się tego artykułu miałem 4-godzinne przesłuchy w gestapo. Już mocno wątpiłem, jeżeli mnie jeszcze wypuszczą na ulicę. Po przesłuchach musiałem jeszcze czekać dwie i pół godziny aż się naradzili, że tymczasowo mnie zwolnią, ale mam się trzymać z dala od polityki? każdego dnia do odjazdu. To oświadczenie tak mi jakoś głupio brzmiało i tyn sposób wypowiedzenia go, że się musiałem roześmiać, pytając się czy to ma znaczyć, że dawacie mi możność do ucieczki? Na cóż to sobie robicie tyla kłopotów? Dajcie mi paszport i wyjadę sobie po ludzku tam, gdzie mnie wezmą. Na co tyn energiczny komisarz (nazwiska już nie pamiętam, był to ale Niemiec z Poznańskiego, umiejący lepi ode mnie mówić po polsku) tłomaczył mi, co to jest za instytucja gestapo, że to nie do śmiechu. Na to ja jemu, że wszystek urok leży w nowości rzadkości, a dla mnie gestapo niestety już nie jest ani nowe, ani obce, bo jestym tutaj, panowie, tak często, że nawet wiem, w którym pokoju i półce leżą moje akta tom II. Za to musicie wybaczyć, że tam gdzie zazwyczaj płyną łzy i zgrzytają zęby, tam ja się śmieję. A zresztą, panowie, powiadam: mnie już nikt na świecie niczym nie zaimponuje, najmniej groźbą śmierci.
Zbył mnie prędko i widziałem, że wątpioł w moją świadomość zmysłów. Nawet mój ściślejszy opiekun i współlokator gestapowiec Doll oraz wyżyracz moich zapasów żywnościowych, przyjdzie do mnie w wieczór zdziwiony i pytając się, co to ma znaczyć, bo pytano się go, jeżeli jestym normalny. Biedak bał się o mnie czy mnie tam nie dali jakich zastrzyków, bo powiada, że u te bandy wszystko jest możebne. Nie raz w pewnych chwilach przygnębienia opowiadał mi też niestworzone rzeczy, które się dzieją nawet z członkami gestapo. Raz się dostać do ich łap to człowiek jest zniszczony jako człowiek. Albo się zostanie zwierzęciem, albo też na koniec jako proch w urnie. Los, który spotkał kilku jego kolegów zdawał mi się wprost nie do wiary. Pomimo to znałem go jako człowieka nawet niezłego, choć słabego w woli i odwadze.
W ogóle spotykałem w gestapo albo typy prawdziwie zboczone, już z wyglądu typowych zbrodniarzy, albo biedaków bez woli i własnej decyzji, którzy mordują drugich z tchórzostwa i strachu o własne życiy. Z czasym się tak przyzwyczają do katowania i mordowania jak rzeźnik do bicia bydła. W wódce albo chwilach, gdy mu się przypomni jego matka lub ojciec, lub jakieś miłe wspomnienie z jego niewinnego życia, to się rzewnie roztkliwi i wtedy sumienie się ocuci i to dopiero „marna kreatura” wie, że z tchórza się stał zbrodniarzem. Poznałem kilku takich oprawców, co przyszli do mnie (przeważnie w gorzale) wprost wewnętrznie się zwierzać. Jak mogłem mijałym ich, bo to wstrętne bestie w skórze człowieka, a z którymi pomimo to człowiek musiał dobrze stać, bo się ich nie raz i potrzebowało w celach dowiedzenia się czegoś.
Opracowanie R.K.