Po pierwsze - nie krytykuj
Są takie pytania, które w pewnym momencie zadaje sobie większość ludzi. Jednym z nich jest proste pytanie: kim jestem? Choć pytanie jest proste, odpowiedź jest trudna. Nie tylko dlatego, że przez cały czas się zmieniamy.
Z grubsza rzecz biorąc, istnieją dwie drogi, którymi zdobywamy informacje, które mogą być tutaj użyteczne. Możemy dowiedzieć się, kim jesteśmy od innych - wsłuchując się w to, co o nas mówią. Drugą drogą jest własne doświadczenie. Na podstawie rezultatów własnego działania możemy zorientować się, czy szybko biegamy, potrafimy daleko rzucać kamieniem, dobrze radzić sobie w trudnych momentach, itd.
Szczególną rolę w konstruowaniu odpowiedzi na pytanie, „kim jestem” odgrywają rodzice. Są oni najbardziej znaczącymi dla dziecka osobami. Toteż przekazywane przez nich komunikaty mają wyjątkową wagę. Teoretycznie wszystko jest proste. Jeżeli ktoś chce, by jego dziecko miało właściwy obraz samego siebie, wystarczy, że dostarczy mu wielu możliwości bezpiecznego zdobywania doświadczeń. Powinien też zadbać o to, by raczej dodawać dziecku otuchy w jego zmaganiach ze światem, niż je krytykować za błędy. O tym, jak trudne jest to w praktyce, rodzice przekonują się każdego dnia. Bo co to znaczy „bezpieczne zdobywanie doświadczeń”? Zdobywanie doświadczeń zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem. Trudno jest nauczyć się jeździć na rowerku, nie wywracając się w którymś momencie. Opanowywanie umiejętności społecznych może znajdować wyraz w podbitym oku dziecka. Nie ulega wątpliwości, że dziecko potrafi dostarczyć silnych wrażeń swoim rodzicom. Tak silnych, że czasami są oni na skraju wytrzymałości. W takim momencie mają największą szansę na popełnienie błędów. Zwykle wynikają one z chęci dania upustu własnym emocjom. Może to przybrać różne formy - od gwałtownie wymierzanych kar fizycznych, poprzez krzyk, do krytyki i zrzędzenia. O skutkach krzyku i bicia napisano już całe tomy. Co może być jednak złego w krytyce i zrzędzeniu? Psychoterapeuta Philip Barker opisuje historię, która zdarzyła się kilkadziesiąt lat temu.
Na Uniwersytecie Wisconsin powstały dwa, różniące się filozofią pracy koła literackie. Członkowie pierwszego z nich stosowali wzajemną, twardą i bezlitosną krytykę swoich prac. W drugim kole krytyka przybrała formę szczególną. Polegała na wyszukiwaniu tego, co dobre, pozytywne w omawianych pracach. Autorów zachęcano, by podejmowali dalsze wysiłki. Niezależnie od tego, do jakiej grupy należeli, młodzi literaci byli podobnie utalentowani.
Dwadzieścia lat później uniwersytet postanowił zbadać jak potoczyła się kariera członków obu grup. Okazało się, że żaden z członków grupy uprawiającej bezlitosną krytykę nie został znanym pisarzem. Za to kilka osób z drugiej grupy osiągnęło rzeczywisty sukces.
Kiedy kogoś krytykujemy, chcemy go nauczyć czego ma nie robić. Sęk w tym, że osoba krytykowana nadal nie wie, co ma robić. Przy okazji uczy się, że robienie błędów jest groźne, bo powoduje bolesną krytykę. I tu jest pułapka. Jak można się czegokolwiek nauczyć, nie robiąc błędów? Ktoś, kto jest (lub był) często krytykowany stara się w miarę możliwości unikać popełniania błędów. Niestety, znany jest tylko jeden sposób, aby to się w pełni udało. Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi.
Autor jest pracownikiem
Ośrodka Dla Niesłyszących
i Słabosłyszących w Raciborzu, absolwentem Uniwersytetu
Śląskiego, współpracował
z Instytutem Terapii Gestalt
w Krakowie