Być dzieckiem (od czasu do czasu)
Zwykle jest tak, że kiedy odkrywamy, że bycie dorosłym może być trudne i nieprzyjemne - jest już za późno, żeby się z tego stanu wycofać. Chcąc nie chcąc, musimy się ze swoją dorosłością pogodzić. Może się co najwyżej zdarzyć, że od czasu do czasu, patrząc na bawiące się dzieci, nieco im pozazdrościmy. Być może w tym samym czasie, one patrząc na nas, też będą zazdrościć, (bo dorośli są silni, wszystko mogą robić i robią to, co chcą).
Kiedy człowiek staje się dorosły, zdobywa wiele możliwości, o których wcześniej mógł tylko marzyć. Niestety, jest także coś, co traci. Przede wszystkim traci się beztroskę. Dorosłość, to cała masa obowiązków i wiele wysiłku, który wiąże się z ich wypełnianiem. Zdarza się, że powodują one, że coraz mniej rzeczy potrafi nas cieszyć. Dla wielu dorosłych teraźniejszość zdaje się być mniej ważna jak przeszłość, czy przyszłość. Nie potrafią się cieszyć tym co jest, bo myślą o tym, co może się zdarzyć. Emocje traktują jako przejaw niedojrzałości. Efekty takiego stanu rzeczy pojawiają się dość szybko i zwykle są mało urocze. W najlepszym razie może to być poczucie, że życie jest bezbarwne i pozbawione przyjemności. Może temu towarzyszyć nieustanne niezadowolenie ze stanu obecnego. Przeżyć nieprzyjemnych jest pod dostatkiem. Ktoś, kto idzie przez życie wpatrzony w jakiś trudny do zrealizowania cel, może mieć duży kłopot, by zauważyć to, co jest przyjemne w teraźniejszości. By dobrze wychować dzieci, zapewnić byt rodzinie - z wielu rzeczy musi on(ona) zrezygnować. Stopniowo przyzwyczaja się do tego, że potrzeby pozostałych członków rodziny są ważniejsze niż jego(jej). W pewnym momencie zauważa, że właściwie nie odczuwa już jakichś szczególnych potrzeb. Zauważa też, że nic go(ją) już w życiu szczególnie nie ekscytuje. To jest ten groźny moment, kiedy aż się prosi, by przyjąć, że brak radości z życia jest (w tym wieku) czymś naturalnym.
Co się dzieje? Dbając o swoich najbliższych, łatwo jednego z nich pominąć. Tego naprawdę najbliższego - siebie. Obawiając się własnego egoizmu, rezygnujemy z własnych potrzeb - często bardziej niż jest to konieczne. Używając metafory kija i marchewki, można powiedzieć, że sami sobie odbieramy marchewkę. Zostaje nam kij, którym sami się poganiamy. W codziennym języku stosowanie tego kija przybiera postać zdań, w których kluczową rolę odgrywają takie słowa jak: „muszę”, czy „powinienem”. Zastanawiające jest, jak rzadko w takich momentach mówimy: „chcę”. U wielu poważnych dorosłych ludzi pytanie: „Co chcesz...dla siebie?” wywołuje konsternację. Zniknie ona natychmiast, gdy zapytamy: „Co powinieneś...”. Być może jest tak, że „Ja chcę...” jest konstrukcją typową dla dziecka. W dorosłym życiu „powinienem” występuje znacznie częściej. Ale też idąc w dorosłość, w jakiejś części pozostajemy dzieckiem. I o to swoje wewnętrzne dziecko warto, przynajmniej od czasu do czasu zadbać. Choćby dlatego, że od zaspokojenia jego potrzeb przede wszystkim zależy to, czy będzie nam dobrze we własnej, dorosłej skórze.
Roman Walczak