Inżynierowie od jaj
Prowadzenie współczesnej fermy jaj ma dziś więcej wspólnego z nowoczesnymi technologiami niż z tradycyjnym rolnictwem. Nic więc dziwnego, że w Pogrzebieniu od 39 lat zajmują się tą działalnością inżynierowie, którzy nie boją się wpuścić do kurnika komputerów.
Rodzina Koczych pochodzi z Radoszów i z rolnictwem niewiele miała do czynienia. – Moja babcia – Maria Koczy była kierowniczką restauracji Widok, a dziadek Adolf pracował jako inżynier na kopalni. Po jego śmierci babcia razem z ojcem – inżynierem budownictwa założyła w 1976 roku w Pogrzebieniu naszą pierwszą fermę – tłumaczy Dawid Koczy. Na początku mieli 6 tysięcy niosek. Po pierwszej modernizacji w 1997 roku, gdy założyli system klatkowy, w kurniku znalazło się już 50 tysięcy kur. Kiedy w styczniu 2012 roku weszła w życie dyrektywa unijna zaostrzająca kryteria związane z chowem niosek, liczba kur w pogrzebieńskiej fermie zmniejszyła się do 26 tysięcy. – Nikt wtedy nie myślał o tych producentach, którzy zainwestowali w drobiarstwo biorąc duże kredyty. My mieliśmy dosyć nowoczesne klatki, które udało się się przerobić na potrzeby nowych przepisów, ale wielu innych musiało zlikwidować urządzenia, których jeszcze nie spłacili. Gdybyśmy przeliczyli pieniądze zainwestowane w sprzęt na jedną kurę to byłoby to jakieś 8 – 10 euro, a na jakiekolwiek unijne dotacje nie mogliśmy liczyć, bo dla drobiarstwa ich nigdy nie było – mówi rozgoryczony właściciel fermy, który tak jak dziadek i ojciec jest inżynierem. Skończył mechanikę na Politechnice Śląskiej w Gliwicach i w 2000 roku przejął firmę po ojcu. Młodszy brat Olaf pracuje razem z nim, a Marek, który jest architektem pomaga braciom robiąc projekty.
Pan Dawid przeszedł wszystkie etapy pracy w firmie od montowania pierwszych klatek, przez rozwożenie jajek, zdobywanie klientów, aż po zarządzanie firmą. – To ma swoje plusy, bo gdy znam wszystko od podszewki, nie ma problemów, które mogą mnie zaskoczyć – mówi właściciel fermy, który do pracy często zabiera 5-letniego syna Tymoteusza. Gdy my rozmawiamy o kurach, Tymek siedzi sobie grzecznie u taty na kolanach i rysuje traktory, narzędzia rolnicze i roboty. Zachwycam się jego zdolnościami plastycznymi, a pan Dawid tłumaczy, że talent odziedziczył po pradziadku Adolfie i wujku Marku, których obrazy wiszą w jego biurze. Gdy jednak w drodze do kurnika trafiamy na maszynę do sortowania jajek, cała uwaga Tymka skupia się na jej działaniu. Inżynierska żyłka przeszła więc na czwarte pokolenie Koczych.
O kurach, które mają wieczne wakacje
– Niech pani popatrzy, czy moje kury w klatkach wyglądają na nieszczęśliwe? – pyta z uśmiechem pan Dawid, gdy wchodzimy do długiego na 100 metrów kurnika. Znajdują się w nim cztery rzędy z czterema piętrami klatek i dwa rzędy z pięcioma piętrami. Mieszka tu w sumie 26 tysięcy kur niosek, których życiem steruje komputer. Utrzymuje im stałą, wynoszącą 21 st. C temperaturę pomieszczenia oraz wentylację, podaje karmę, wodę i doświetla kurnik.
Od 2012 r. na polskich fermach mogą być stosowane wyłącznie ulepszone klatki: bardziej przestronne, wyposażone w grzędę, gniazdo, ściółkę i umożliwiające kurom zachowanie naturalnych odruchów. – Teraz jedna klatka, w której mieszka trzydzieści kur, odpowiada rozmiarem ośmiu wcześniejszym, w których mieszkało po pięć kur – tłumaczy właściciel.
Do swojej fermy kupuje kury, które mają 18 tygodni, więc są na początku cyklu nieśności. Ogromne znaczenie ma w tym wypadku dawkowanie światła. Pobudza ono przysadkę mózgową kury do wydzielania hormonalnego, które wywołuje tworzenie się i dojrzewanie pęcherzyków jajowych. Łączna liczba godzin światła w ciągu doby nie powinna być wtedy mniejsza niż 14 i nie większa niż 17. – My zapewniamy naszym kurom tyle światła, że one mają wieczne wakacje – śmieje się pan Dawid. Szczyt nieśności kury przypada około 25 tygodnia jej życia.
Kury z pogrzebieńskiej fermy każdego dnia wypijają 7 tysięcy litrów wody i zjadają 3,5 tony paszy. Nic więc dziwnego, że na fermie znajdują się zbiorniki z wodą, na wypadek gdyby jej zabrakło, i silosy z paszą.
Brązowe kontra białe
Polski mit o wyższości brązowych jaj nad białymi wciąż istnieje, choć nie znajduje naukowego uzasadnienia. – Białe jaja na swoją złą opinię zapracowały jeszcze w czasach PRL-u, gdy zdarzało się, że do sklepów trafiały zbyt późno i po okresie gwarantowanej świeżości. Utarła się wtedy opinia, że są gorszej jakości – tłumaczy Dawid Koczy. Na barwę skorupki nie można wpływać poprzez zmianę żywienia czy sposobu hodowli. Jej kolor nie ma nic wspólnego z wartością odżywczą jaj, bo jest uwarunkowany genetycznie. – Nioski o białym upierzeniu znoszą jaja o białej skorupie, a kury o upierzeniu brązowym znoszą jaja brązowe – tłumaczy właściciel fermy. Popyt na te pierwsze wzrasta co roku przed Wielkanocą, bo łatwiej poddają się farbom. – Na co dzień nie sortujemy jajek według ich koloru, ale przed świętami staramy się je pakować osobno. Nie ukrywam, że białe są wtedy droższe niż brązowe – mówi ze śmiechem pan Dawid.
Nie tylko kolor skorupek ma dla nas duże znaczenie. Kiedy rozbijamy jajko, w pierwszej kolejności zwracamy uwagę na kolor żółtka. Ciemniejsze wydają się zdrowsze i lepiej prezentują się w potrawach. Żółtka o barwie ciemnożółtej lub jasnej nie różnią się jednak między sobą wartością zdrowotną. Ich kolor zależy od paszy, którą karmione są kury.
Nie wszyscy wiedzą o tym, że jajek nie musimy trzymać w lodówce, trzeba jednak pamiętać by zabezpieczyć je przed gwałtownymi skokami temperatur. – Nie powinno się ich przechowywać w temperaturze poniżej 5 stopni C, bo wtedy, gdy trafiają do temperatury pokojowej, szybciej się psują – mówi właściciel fermy, rozwiewając przy okazji kolejny mit, że najwięcej jajek sprzedaje się przed Wielkanocą. – Prawdziwy gorący sezon mamy co roku przed świętami Bożego Narodzenia, bo wtedy gospodynie robią najwięcej wypieków – podsumowuje.
Kosmiczny kurnik
Olbrzymia szafa sterująca to serce i mózg całego kurnika. Mierzy temperaturę i wilgotność na zewnątrz i reguluje ją wewnątrz. Programuje klimatyzację, odpowiednie oświetlenie i dobór dawek paszy i wody. W razie przerwy w dostawie prądu, automatycznie przełącza się na agregat. – Zamówiliśmy system klatkowy włoskiej firmy Facco, która dostarcza kompleksowo wszystkie maszyny, wraz ze zbiornikami na paszę i wodę – tłumaczy pan Dawid. Pasza trafia do wózków bezpośrednio z silosów za pośrednictwem tzw. spirali poprzecznej. Wózki poruszają się po szynach zamocowanych na górnych i dolnych piętrach, a ilość paszy jest regulowana za pomocą dozownika. Dzięki komputerowi można kontrolować dzienne zużycie paszy oraz zaprogramować liczbę karmień w ciągu doby.
Jajka, które przyjeżdżają z kurnika na taśmie, po drodze są prześwietlane, by od razu można było wyeliminować uszkodzone sztuki, a następnie trafiają do drukarki, która nadrukowuje na jajkach informacje dotyczące ich pochodzenia. Pierwsza cyfra na skorupie oznacza sposób w jaki chowane są kury: 0 to chów ekologiczny, 1 – chów wolno wybiegowy, 2 – chów ściółkowy, 3 – chów klatkowy. Następnie znajduje się symbolem kraju, z którego pochodzą jajka. Ostatnia część kodu wskazuje bezpośrednio na producenta. Maszyna sortuje jajka według ich wagi od S (poniżej 53 g) do XL (73 g i więcej), dzięki czemu trafiają do odpowiednio oznakowanych opakowań zbiorczych. – Chcielibyśmy wybudować jeszcze jeden kurnik, żeby wrócić do tej liczby kur, którą mieliśmy przed wejściem w życie przepisów unijnych. Poza tym moglibyśmy wtedy mieć dwa stada w różnym wieku, a co za tym idzie pełny asortyment jaj – zdradza nam najbliższe plany pan Dawid i na moje pytanie o to czy nie mają jeszcze dosyć tych jaj odpowiada ze śmiechem: nie, ale nawet nam się nieraz zdarza biec po nie do sklepu, gdy się okazuje, że w domu są braki.
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski