Opowieść prawie świąteczna
Dawno, dawno, dawno temu, kiedy jeszcze śnieg co roku leżał i padał przez całe święta Bożego Narodzenia, kiedy mróz drzwi na Sylwestra silnie trzymał, kiedy tradycyjne zimne ognie wielobarwne fajerwerki zastępowały, wtedy to właśnie ludzie świąteczną atmosferę wokół czuli. A dziś proszę. Karpia człowiek sam już oprawić nie może. Bo nie dość, że zalatany, jak sanie Świętego Mikołaja, to na dodatek w poszukiwaniu za lepszym jutrem zupełnie zapomniał, jak się do niego dobrać. Mało tego, coraz częściej na zawołanie: – Kochanie, kupiłam żywego karpia na święta! (słychać z daleka, po cichu dobiegające pochlipiwanie). – Nieeeeee, dlaczego ja go mam zabijać? Aż chce się powiedzieć: „Dziś prawdziwych mężczyzn już nie ma”. Ale dla karpia może to i lepiej. Inna rzecz, że święta to czas poszukiwań – poszukiwań prezentów. Ale cóż zrobić, kiedy w każdym markecie to samo na półkach leży, a w sklepach co chodliwszy towar już dawno wykupiony.
A dawniej? Dawniej, dawniej temu, prezenty były z dużym wyprzedzeniem i często własnoręcznie przygotowywane. A ile satysfakcji dawało zadowolenie obdarowywanych. Kiedyś przygotowywania do tego święta zajmowały całe tygodnie. Choinka najczęściej żywa, skromnie przystrojona. A i ozdoby oryginalne i żmudnymi wieczorami wykonywane. Stół wigilijny zawsze suto zastawiony. Różnorodność barw, niezapomniany smak potraw utwierdzał nas w przekonaniu, że to szczególne dni. A dziś gdzie się nie ruszyć, to kolory aż krzyczą z reklam:
– Kup mnie!
– Nie, nie, nie, kup mnie! jestem na raty!
– To masz nic, kup mnie, mnie masz na raty 0%
– ... a za mnie zapłacisz dopiero po świętach ...
Co się tyczy choinek, to i owszem, zdarzają się żywe. Ale najlepsze z nich, to te stojące przed domem. Grubo poowijane kablami świetlnymi (bo inaczej nazwać tego nie można), które świecą tak jasno, że przez całą dobę mamy dzień w mieszkaniu. A niech się palą, niech widzą sąsiedzi i proboszcz. Przysłowiowe dwanaście potraw wigilijnych też nabiera z roku na rok nieco inny wymiar. – Kiedy ja te wszystkie potrawy przygotuję! A ile zmywania potem będzie! Dobrze, że chociaż wujek Dzidek i stryj Ernest odmówili wieczerzy. Ostatecznie wpadamy na pomysł: paluszki rybne opiekane z jednej strony, drugie z drugiej, a do tego dziesięć porcji śledzi. Nie szkodzi, że jedne z majonezem, drugie na słodko, trzecie z puszki...Kochani! Życzę Wam, aby te święta, nie były tylko prawie świętami!
Paweł Mitura