Stewardessa z Tworkowa o pracy w dobie koronawirusa: towarzyszy nam przede wszystkim poczucie misji
O tym, jak wkraczający na pokład samolotu koronawirus odmienił pracę w lotnictwie, opowiada Nowinom tworkowianka Karina Mrowiec pracująca w niemieckich liniach lotniczych Condor jako stewardessa. – Jesteśmy dumni, że możemy pomóc, często narażając też swoje zdrowie. Wydawałoby się banalne sprowadzenie ludzi do swoich domów, ale to ogromna misja – mówi. Rozmawia Dawid Machecki.
– Jak mocno zmieniła się wasza praca, kiedy o koronawirusie mówiło się już coraz głośniej?
– Zmieniła się diametralnie. Samoloty te same, jednakże załoga i pasażerowie mentalnie przeszli niesamowitą metamorfozę.
– Czy na pokładzie personel ma środki zabezpieczeń osobistych jak rękawiczki, czy maski?
– Wszystkie samoloty niezależnie od koronawirusa są wyposażone w specjalne środki bezpieczeństwa. Rękawiczki jednorazowe, maseczki ochronne i różnego rodzaju środki dezynfekujące znajdziemy na pokładzie każdego samolotu.
– A jak pasażerowie reagowali na zmiany w waszym ubiorze?
– Założenie na pokładzie maseczki przez załogę jest indywidualną decyzją każdego pracownika. Jednak z dnia na dzień było widać wzrost zapotrzebowania na środki ochrony. Osobiście zdecydowałam się na założenie maseczki w celu profilaktyki i dla bezpieczeństwa pasażerów, co spotkało się z aprobatą gości naszych linii lotniczych. Wiemy, że można przechodzić COVID-19 bezobjawowo, więc nie jestem w stanie w 100% zapewnić czy nieświadomie nie jestem nosicielem wirusa.
– Wszelkiego rodzaju epidemie i pandemie wpływają na ruch lotniczy. Ludzie z reguły odwołują loty, wakacje i wszelkie podróże. Odczuliście, że z dnia na dzień coraz więcej osób rezygnuje z lotów?
– Jak najbardziej. Początkowo gości było po prostu mniej. Teraz zdarzają się sytuacje, w których latamy pustymi samolotami w jednym kierunku, by z powrotem zapełnić je ewakuowanymi z całego świata pasażerami.
– Praca stewardessy czy stewarda to z pewnością poczucie misji. Nie każdy ma do tego predyspozycje. Jednak czy wśród personelu pokładowego pojawiała się obawa, aby latać do zagrożonych krajów?
– Jasne. Myślę, że każdy, kto śledzi bieżący stan szerzącej się pandemii, ma i będzie miał jeszcze przez długi czas mnóstwo obaw. Jednakże u większości moich koleżanek i kolegów przeważa chęć niesienia pomocy, która była tak duża, że załoga przedwcześnie wracała z urlopów czy zmieniała półetaty na pełne, żeby móc sprowadzić ludzi do swoich ojczystych krajów.
– Z pewnością praca w takich sytuacjach jest trudna. Pomyślałaś sobie, że warto zmienić pracę, czy jednak koronawirus nie zniechęcił cię do dalszych lotów?
– Dla mnie oraz wielu moich koleżanek i kolegów lotnictwo to nie tylko sposób na utrzymanie się, lecz praca marzeń, której tak łatwo się nie porzuca. Szczególnie w tym trudnym dla nas wszystkich czasie. Jesteśmy dumni, że możemy pomóc, często narażając też swoje zdrowie. Wydawałoby się banalne sprowadzenie ludzi do swoich domów, ale misja to ogromna.
– Condor, czyli linia lotnicza, w której pracujesz, realizuje na zlecenie niemieckiego rządu loty czarterowe po obywateli, o których już częściowo opowiedziałaś. To jednak zupełnie inne loty niż zazwyczaj.
– Aktualne cele podróży wybierane są przez rząd, przez co mamy okazję znaleźć się w zupełnie nowych dla nas miejscach. Jak już mówiłam, latamy pustym samolotem, by przepełnionym wrócić do Niemiec. Panująca na pokładzie atmosfera jest niezwykle spokojna i cicha. Pasażerowie zachowują się bardzo powściągliwie, są względem siebie bardzo wyrozumiali i mało poruszają się po pokładzie. Wydawanie posiłków i napojów zmniejszone zostało do minimum, tak by zniwelować kontakt i niebezpieczeństwo zakażenia.
– A jak reagowali pasażerowie? Byli wam wdzięczni za wykonywaną pracę? Bo fizycznie dzięki wam mogli powrócić do swojego kraju.
– Reakcja pasażerów bywa niezwykle wzruszająca. Po wylądowaniu ludzie wiwatują, tupią nogami i krzyczą wniebogłosy podziękowania dla całej załogi.
– Co teraz będziecie robić w wolnym czasie?
– Aktualnie sprowadzamy jeszcze Niemców, po czym nastąpią najprawdopodobniej dłuższe „wakacje”. Przede wszystkim trzeba uzbroić się w cierpliwość oraz w miarę możliwości wykorzystać ten „dodatkowy” czas. Wszystkie odkładane od wieków plany, w końcu mają szansę zostać zrealizowane.
– Co dalej z wami? Wydaje się, że kryzys mocno dotknie branżę lotniczą.
– Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie tylko lotnictwo, lecz wiele innych branż zostanie w mniejszym lub większym stopniu dotkniętych negatywnymi skutkami pandemii. Zbędne jest też gdybanie. Musimy być dobrej myśli. Trywialnie powiem: przeżyjemy – zobaczymy.
– Czy w branży lotniczej zakładano, że koronawirus ją tak mocno zmieni? Czy na początku sądzono, że np. epidemia wirusa będzie lokalna, a więc temat skończy się jedynie zamknięciem na jakiś czas lotów do Chin?
– Po części z pewnością tak było. Kłamstwem byłoby stwierdzić, że ktokolwiek z nas od początku był w stanie ocenić rozmach i okrucieństwo COVID-19. W przeciągu paru dni problem zasłyszany gdzieś w telewizji z jakże odległego Wuhan „przeszmuglował” na nasze podwórka, paraliżując całą branżę lotniczą.
– A co będzie, gdy to wszystko już się skończy? Sądzisz, że bilety lotnicze będą tańsze czy wręcz odwrotnie można spodziewać się skoku cenowego?
– Realistycznie rzecz biorąc, linie będą po prostu chciały za wszelką cenę zapełnić samoloty i jak najszybciej odnowić zakurzony wirusem biznes. Nawet jeżeli początkowo ceny nie będą dla firmy korzystne. Z drugiej jednak strony możemy się spodziewać, że niektóre firmy lotnicze nie przetrwają kryzysu. Mniejsza konkurencja na rynku może też skutkować skokiem cen. Droższe bilety to zazwyczaj mniej chętnych na „latanie”. Może to w końcu czas, w którym podróż samolotem stanie się znowu czymś wyjątkowym i ekskluzywnym.