Marian Dziędziel – wybitny aktor, który nigdy nie zapomniał o Gołkowicach
Po raz pierwszy styczność z teatrem miał jako mały chłopiec, kiedy zaczął podpatrywać działalność swojego ojca Henryka. Ten z zawodu był górnikiem, po pracy parał się też stolarką. Z zamiłowania był artystą – amatorem. Wspólnie z Emilem Nowakiem założył chór mieszany Echo. Stworzył w Gołkowicach amatorski teatr. Przy czym nie tylko reżyserował przedstawienia, ale również sam w nich grał. Wystawiane były w sali widowiskowej nieistniejącego już baru. Znajdowała się tam mała scenka, na której wystawiona została m.in. „Zemsta” Aleksandra Fredry, czy „Zaczarowane koło” Lucjana Rydla. Jak się okazało, artystyczne ciągoty przeszły z ojca na syna i zaczęły się ujawniać dosyć szybko. We wczesnej młodości nie mógł jednak nawet przypuszczać, że stanie się jedną z gwiazd polskiego filmu i teatru i to gwiazd przed duże G. Długo i ciężko pracował na ten status, a kiedy go osiągnął, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów. A przy tym pozostał sobą, Ślązakiem z krwi i kości, chętnie wracającym w rodzinne strony.
Śląski charakter
Marian Dziędziel urodził się 5 sierpnia 1947 r. w Gołkowicach. Ojcem był wspomniany na wstępie Henryk, a matką Waleska z domu Wawrzyczny. Jego wujek, a brat mamy Józef Wawrzyczny ukończył przed wojną Uniwersytet Jagieloński. Marian nigdy go nie poznał. Przed wrześniem 1939 r. wujek Józef został zmobilizowany do wojska. Jako oficer trafił do Katynia, gdzie zginął. Marian miał jeszcze dwójkę rodzeństwa: Annę, która zmarła w dzieciństwie i Bogusława, który został inżynierem górnictwa oraz samorządowcem i do dziś mieszka i działa w Gołkowicach. Sam miał dość jasno sprecyzowane plany. Wiedział, że nie zostanie górnikiem jak dziadkowie, ojciec, kuzyni. Już w szkole podstawowej wspólnie z koleżankami i kolegami wystawił kilka przedstawień. – To byli rewelacyjni uczniowie i uczennice. Zostali tu na miejscu, musieli pracować w gospodarstwie, nie mieli okazji rozwinąć talentu, ale byli fenomenalni – wspomina dziecięce lata.
Z Gołkowic wyniósł nie tylko dobre wspomnienia o kolegach i koleżankach, ale przede wszystkim ukształtowany, śląski charakter. Jak sam wspomina, Gołkowice kojarzą się mu nie tylko z ciepłem rodzinnego domu, ale też z nauką pokory, pracy, wychowaniem w wierze i w śląskiej tradycji. – Pamiętam te rozmowy z dziadkiem Antonim, rodzicami. To oni uczyli mnie patriotyzmu i tego, by szanować ludzi oraz by wymagać nie tylko od innych, ale przede wszystkim od siebie. Tak, to dał mi rodzinny dom w Gołkowicach – wspomina dziś aktor.
Decyzja zapadła w liceum
W 1965 r. zdał maturę w I Liceum Ogólnokształcącym im. 14 Pułku Powstańców Śląskich w Wodzisławiu Śl. Jak wspomina, to ta szkoła miała zasadnicze znaczenie dla wyboru jego drogi zawodowej. – To w liceum poczułem, że chcę zostać aktorem. W naszej szkole działało kółko teatralne, które prowadziła nasza wspaniała polonistka pani Anna Musiolik. Wystawiliśmy „Szatana z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego. Pani Anna bardzo dbała o nasz rozwój humanistyczny. Zabierała nas do Opery Śląskiej w Bytomiu na „Jezioro Łabędzie”, na „Poławiaczy pereł”. W liceum po raz pierwszy byłem też w prawdziwym teatrze w Katowicach. To była znakomita szkoła, wspaniali nauczyciele i uczniowie – opowiada Dziędziel. Niektórzy z jego szkolnych kolegów zostali wybitnymi naukowcami, profesorami na prestiżowych uczelniach, tak jak prof. Andrzej Dragon, członek Francuskiej Akademii Nauk. – To był mój szkolny kolega i przyjaciel, który wspierał mnie literaturą. Można powiedzieć, że dzięki jednej z pożyczonych mi przez niego książek zdałem egzamin wstępny do szkoły teatralnej – mówi.
Literacko, ale z akcentem
Po maturze Dziędziel dostał się do krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego. Egzamin wstępny nie był łatwy, bo jak wspominał po latach aktor, we znaki dawał się śląski akcent. – Miałem pewne trudności dotyczące gwary. One jednak nie tyle były związane z tym, że mówiłem gwarą, bo starałem się mówić językiem literackim. Chodziło raczej o śląski akcent, którego wyeliminowanie sprawiało mi na początku pewne problemy. Musiałem sobie z tym poradzić. Pracowałem usilnie nad mową, by udowodnić kolegom i pedagogom, że mój wybór drogi aktorskiej był słuszny. Dano mi szansę i zdałem do PWST w Krakowie – mówi. Postawiono też warunek, że ma wyeliminować śląski akcent. Był uczniem m.in. Tadeusza Burnatowicza, Marii Kościałkowskiej, Jerzego Kaliszewskiego, Zofii Jaroszewskiej. Jednym z jego rocznikowych kolegów w PWST był Jerzy Trela, a także m.in. Halina Wyrodek, późniejsza artystka kabaretu „Piwnica Pod Baranami” i do jej śmierci w 2008 r. żona Dziędziela.
Przełomowe „Wesele”
Szkołę teatralną ukończył w 1969 r. Wtedy też dostał angaż w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Tej scenie pozostał wierny przez całe życie zawodowe. Stworzył wiele znaczących ról teatralnych m.in. Karmazynella w „Metafizyce dwugłowego cielęcia” S.I. Witkiewicza (reż. J. Goliński), Alfreda w „Opowieściach Lasku Wiedeńskiego” O. Von Horwatha (reż. W. Nurkowski ), Roberta w „Życiu w teatrze” D. Mameta (reż. M. Kuźmiński). W sumie wykreował ponad 90 ról w krakowskim teatrze. Ma też na koncie kilkadziesiąt ról w Teatrze Telewizji. W filmie zadebiutował jako student w serialu „Stawka większa niż życie”. Przez wiele lat był obsadzany głównie w rolach drugoplanowych. Grał m.in. u Kazimierza Kutza, Zbigniewa Chmielewskiego, Janusza Kidawy. Ma swój epizod w oskarowym „Pianiście” Romana Polańskiego. Przełomem w filmowej karierze stał się rok 2004 i rola Wiesława Wojnara w „Weselu” Wojciecha Smarzowskiego. Postać Wojnara została napisana przez Smarzowskiego specjalnie dla Dziędziela. I tak została przez niego zagrana, że aktor niemal z dnia na dzień stał się rozpoznawalny przez szeroką publikę, a kolejne propozycje zaczęły sypać się jak z rogu obfitości. Po „Weselu” zagrał w większej liczbie filmów, niż między 1969 a 2004 r. W filmach Smarzowskiego wykreował jeszcze kilka zapadających w pamięć ról. Przede wszystkim Zdzisława Dziabasa w „Domu złym” i Mateusza w „Róży”. Inne znaczące role to Adam Kościejny w „Winie truskawkowym” Dariusza Jabłońskiego, Jaśmiński w „Supermarkecie” Macieja Żaka. Kinomani pamiętają go również z filmów „Drogówka”, „Pod Mocnym Aniołem”, czy „Moje córki krowy”. Został doceniony również przez branżę. W roku 2005 otrzymał Orła – polską nagrodę filmową. Ponadto został odznaczony Srebrnym medalem Zasłużony Kulturze Narodowej Gloria Artis. Jest kawalerem Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski. W 2012 r. Dariusz Domański przeprowadził z nim wywiad – rzekę pt. „Marian Dziędziel – Aktorzy XXI wieku”, który został wydany w formie książki.
Zawód jak każdy inny?
W 2009 r. Dziędziel otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Gminy Godów. Był drugim po Franciszku Pieczce aktorem uhonorowanym w ten sposób przez gminę Godów, której częścią są Gołkowice. Podchodzi do tego wyróżnienia z ogromnym szacunkiem, ale też z dystansem do własnej osoby. – Wiek XX postawił na cokole aktora. A jest to przecież zawód jak każdy inny. Ale dzięki temu jestem honorowym obywatelem i jestem bardzo dumny z tego tytułu. Chociaż Gołkowice mają większego bohatera, do którego nie chciałbym się nawet porównywać, bo to jest rzeczywiście prawdziwy bohater i właśnie dlatego chciałbym o nim wspomnieć. Chodzi o Franciszka Surmę, lotnika Sił Powietrznych RP i RAF-u, asa myśliwskiego, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach – mówi skromnie o wyróżnieniu przez gminę, z której pochodzi. Stale bywa w Godowie na dożynkach gminnych, chyba że akurat nie pozwalają mu na to obowiązki zawodowe. Odwiedza Gołkowice, gdzie mieszka jego brat z rodziną. – To piękna wieś. Rozwinęła się, jest bogata, ma wszystko co powinno tu być. W tym sensie to zupełnie inne Gołkowice, niż te z czasów mojej młodości. Z drugiej strony sami gołkowianie się nie zmienili. Tak jak kiedyś dbali o swoje domy i swoją miejscowość, tak dalej dbają, przyczyniając się do tego, że wieś się tak pięknie rozwija – mówi o swojej rodzinnej miejscowości.
Najpierw być człowiekiem
Na jednym ze spotkań w Gołkowicach, które odbyło się w 2016 r. zaznaczył, że najpierw trzeba być człowiekiem, a dopiero później aktorem.
– To jakim jestem człowiekiem jest sprawą fundamentalną. Człowieczeństwo wynosi się z domu. Najważniejsze w życiu jest to, by przestrzegać zasady dekalogu. A najważniejsza rola to oczywiście rola ojca, męża i dziadka – mówi aktor mieszkający na stale w Krakowie. Ma żonę Katarzynę, córki Agnieszkę i Joannę. Artur Marcisz