Nie ma to jak w szpitalu
W wigilijny poranek wezwano pogotowie. Ratownik medyczny był uzbrojony jak do akcji zwalczania zarazy, wyraźnym znakiem były, sięgające po łokcie rękawice i ostrożne zbliżanie się do łóżka chorej. Była i sytuacja groteskowa. Służba medyczna w bezpiecznej odległości robiła wstępny wywiad. Pytano czy były wrzody na żołądku, astma, wątroba.
Wśród tych lekarzy, przed którymi należało trzymać fason, znalazła się filigranowa pani doktor, której pacjentka bez strachu opowiedziała swoje przykre doświadczenia związane z pobytem w szpitalnej sali. Już o 5.00 rano wręczano chorym termometry, a godzinę później wkraczała dzienna zmiana pielęgniarek. Nie obyło się również bez opróżniania kubłów wydających swoisty dźwięk. Pośpieszne trącanie „nowoczesną” ścierką w żelazne nogi łóżka, przyprowadzały o kolejny atak silnej nerwicy. Po tej informacji skierowanej do szanownej pani doktor na drugi dzień, sprzątanie odbywało się w godzinach przedpołudniowych. A jednak można!
Trzeba pamiętać o żmudnej pracy pielęgniarek pobierających krew. Do wylewów podskórnych po pobraniu krwi trzeba się przyzwyczaić, (zresztą jakieś tatuaże po powrocie do domu trzeba rodzinie pokazać). Potrzebna do badania krew, została pobrana do probówki, zostawiając na prześcieradle pokaźną plamę, dowód, że krwi było wystarczająco. Staro żyła mo to do siebie, że przy nieprawidłowym nakłuciu się rozerwie. Pacjentkę bolały ręce i nogi, co „na około” na wizytach lekarskich powtarzała. Dostawała podwójne leki przeciwbólowe, aż w końcu nie wytrzymała i zdradziła personelowi, że w domu musiała zażywać specyfik z potasem i magnezem. Podali. Mięśnie przestały boleć. Bo w szpitalu trza sie podporządkować - przyniesie siostra koflik z tabletkami, trza go przechylić i połknyć. Teraz, kto powiy, jak była tako obeznano w pigułkach to mogła od razu godać w czym rzecz...
Kobieta przyznając się, że ma silna nerwicę, doznała kolejnego upokorzenia. Do słoika przelała zawartość cieczy przyniesionej w talerzu, która miała być zupą. W słoiku prezentowała się ohydnie. Połowa szklanego pojemnika miała kolor zbożówki z odrobiną mleka, reszta przypominała glony morskie. Siostrze zabierającej ze stołu pusty talerz pacjentka pokazała zawartość słoika zaznaczając, że „to musi zobaczyć Sanepid”. Na szczęście przyszła w odwiedziny rodzina przynosząc pyszny rosół, zażegnując konflikt a zawartość słoika wylądowała w łazienkowej muszli. Wypłukany w zimnej wodzie pojemnik nie zostawiła ni śladu tłuszczu.
W całej tej szpitalnej historii żałosne jest to, że będąc wdową po górniku, który w „morderczym nawale pracy” wypracował emeryturę, z której co miesiąc na ubezpieczenie zdrowotne odprowadzane jest 200 zł 33 gr...
Aniela Langer
laureatka konkursu
„Ślązak Roku 1996”
w 2001 r. otrzymała tytuł „Ślązaka nad Ślązakami”