Policja wiedziała lepiej
Mariusz Dragan z Wodzisławia przeżył szok. Miejscowi policjanci zakłuli go w kajdanki i przewieźli do Bytomia. Gdy okazało się, że zaszła pomyłka, funkcjonariusze zostawili go pod bramą więzienia i odjechali.
Policjanci zabrali go spod domu 21 grudnia, kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia. Nakaz doprowadzenia do aresztu śledczego w Bytomiu dotyczył Mariusza Dragana zamieszkałego w tym właśnie mieście.
– Kiedy mówiłem, że w Bytomiu nigdy nie mieszkałem, funkcjonariusze nie chcieli mnie słuchać – opowiada zdenerwowany wodzisławianin. Dodatkowo wmawiali mi, że mój dziadek ma na imię Henryk. Robili ze mnie świra. Wówczas nie wiedziałem o jaki wyrok chodzi. Mogłem spodziewać się wszystkiego, nawet dożywocia. Byłem przerażony – dodaje Mariusz Dragan.
Lekarz nie pomógł
Szybko okazało się, że zatrzymany ma problemy ze zdrowiem. Zdenerwowany już przy wejściu do budynku komendy zwymiotował, a po sprowadzeniu do aresztu poczuł się słabo. Poprosił o pomoc.
– Jestem sercowcem. Miewam problemy ze zdrowiem – tłumaczy mężczyzna. Gdybym wiedział, że takiego lekarza tu przyprowadzą, nie odzywał bym się. Najpierw twierdził, że symuluję. Potem usłyszałem od niego, że odsiedzę swoje i będę miał spokój, a następnie straszył mnie, że obciąży mnie kosztami nieuzasadnionego wezwania pogotowia. Gdybym wówczas był w pełni sił, pewnie bym mu przyłożył – dodaje Mariusz Dragan.
Fatalna pomyłka wyszła na jaw
Noc z czwartku na piątek mężczyzna spędził w wodzisławskim areszcie. Rano przewieziono go do Bytomia. Do tego czasu nikt nie pofatygował się, by sprawdzić czy zatrzymano właściwego mężczyznę. Fatalna pomyłka wyszła na jaw dopiero na miejscu. Pracownicy aresztu śledczego w Bytomiu wyjaśnili sprawę. Przeprosili zatrzymanego i zwolnili do domu. Wyprowadzony za mury więzienia musiał sobie radzić sam. Wodzisławscy funkcjonariusze odmówili mu odwiezienia do domu i zniknęli.
– Stałem tak jak mnie zabrali spod domu. W krótkim rękawku i cienkiej kurteczce. Musiałem wracać taksówką.
Nie popełnili błędu?
Magdalena Wija, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Wodzisławiu twierdzi, że zachowanie jej kolegów było zgodne z procedurą osadzania i zatrzymywania osób.
– Policja w Wodzisławiu nie popełniła błędu. Nakaz doprowadzenia wystawiony przez Sąd Rejonowy w Bytomiu otrzymaliśmy za pośrednictwem Komisariatu Policji w Bytomiu, gdzie wcześniej dokonano jego weryfikacji – tłumaczy pani rzecznik. Dane na dokumencie zgadzały się z tymi dotyczącymi mieszkańca Wodzisławia. Zbieżne było imię i nazwisko, imię ojca, data i miejsce urodzenia. Nie zgadzał się jedynie adres, który nie stanowi o zidentyfikowaniu danej osoby – może być nieaktualny. Poza tym wiele osób nie posiada stałego miejsca zamieszkania – dodaje Magdalena Wija. Funkcjonariuszka dodaje, że ustalenia stanu faktycznego było możliwe dopiero w areszcie śledczym w Bytomiu, ponieważ dysponowano tam wszystkimi niezbędnymi dokumentami (np. odpisem wyroku i informacją o skazanym), których nie posiadała policja w Wodzisławiu. Kto więc popełnił błąd?
Prokuratura przeprasza, policja nie
Halina Kaczmarzyk, kierowniczka Wydziału Wykonawczego Sądu Rejonowego w Bytomiu przyznaje, że nakaz zatrzymania dotyczył mieszkańca Bytomia o tym samym imieniu i nazwisku. Chodziło o odwieszenie wyroku w zawieszeniu. Na dokumencie wypisanym w prokuraturze omyłkowo pojawiła się data urodzenia mieszkańca Wodzisławia. Kobieta dodaje, że skoro zatrzymany mężczyzna zapewniał o swojej niewinności można było bardzo szybko to sprawdzić i już w Wodzisławiu zwolnić go do domu.
Sprawa trafiła do sądu
Mariusz Dragan nie ma za złe prokuraturze w Bytomiu. Przepraszano go kilkakrotnie. Dzwoniono także do domu. Jest natomiast zbulwersowany zachowaniem wodzisławskiej policji.
– W naszej komendzie wszyscy zachowują się jakby sprawy nie było. W dalszym ciągu są przekonani, że nie popełniono błędu. To skandal – denerwuje się mężczyzna.
Sprawę przeciwko funkcjonariuszom skierował już do sądu. Domaga się przeprosin oraz odszkodowania. Pieniądze miałyby zostać przekazane na dom dziecka.
Rafał Jabłoński