Pocztówki szły 62 lata
Henryk Stasiowski w czasie wojny wysłał pozdrowienia do przyjaciół. Nigdy do nich nie dotarły. Jakież było zdziwienie nadawcy, gdy po 62 latach te same pocztówki wręczył mu wodzisławski listonosz.
Mężczyzna w 1943 został wcielony do Wermachtu. Osiemnastoletniego wówczas młodzieńca zaangażowano w walki na terenie Francji.
- Nad kanałem La Manche” pojmali nas Amerykanie. Nie mieliśmy szans. Zrobili szpica na Paryż i my zostaliśmy w kotle. Albo śmierć albo wywózka do Ameryki. Stąd przetransportowano nas okrętem do Bostonu” – wspomina Henryk Stasiowski.
Za oceanem pracował przy wyrębie lasu – 46 km od granicy z Kanadą. Mimo nostalgii i wojennego przygnębienia okres ten wspomina pozytywnie. Jak mówi, amerykanie o jeńców wojennych dbali. Nie brakowało im jedzenia ani ciepłej odzieży. Każdy mógł również korespondować z rodziną.
Pierwszą kartkę pan Henryk wysłał 29 września 1944r. do przyjaciela z Rydułtów. Drugą, gdzie opisuje ponury klimat przeżytych Świąt Bożego Narodzenia, wysłał 8 stycznia 1945 r. do koleżanki. Oboje już nie żyją.
Po zakończeniu wojny, w 1946 r. pan Henryk wrócił do Rydułtów. Rok później ożenił się i zamieszkał w Wodzisławiu. Pracował na kolei. Lata upływały i ani przez chwilę nie pomyślał, że wysyłane przez niego pozdrowienia nigdy nie trafiły do adresatów. Przekonał się o tym dopiero przed dwoma miesiącami.
- W połowie września otrzymałem list z niemieckiej organizacji kościelnej. Wewnątrz znajdowały się właśnie te odnalezione gdzieś na terytorium Niemiec kartki. Na chwilę wróciły wspomnienia i klimat tamtych lat – dodaje wzruszony mężczyzna.
Pocztówki zachowały się w bardzo dobrym stanie. Widoczna jest nie tylko treść napisana w języku niemieckim, ale także pieczęć ze swastyką.
- Minęły 62 lata, a atrament pozostał. Moje zapiski kulinarne są młodsze, a już jest problem z ich odczytaniem – mówi Alojzja Stasiowska.
Rafał Jabłoński