Nachodzą nocą
Rolnicy z gminy Rudnik nie mogą sobie poradzić z dzikami. Straty w uprawach liczone są w tysiącach złotych. Rolnicy chcą by myśliwi rozwiązali problem.
Rolnicy z Lasaków i Sławikowa (gmina Rudnik): Gerard Kicka i Józef Chrobasik gospodarują na kilkudziesięciohektarowych areałach. Uprawiają głównie pszenicę, buraki i kukurydzę. Od paru lat ich plony są coraz mniejsze za sprawą dzików. Ponoszę coraz większe straty. Według mnie koło łowieckie nie reaguje właściwie. Nie doczekałem się żadnych odszkodowań – narzeka Kicka.
Radzą sobie z dzikami jak mogą. Kupują za 250 zł środki chemiczne o intensywnym zapachu. Starcza tego na miesiąc. Ale i tak jest nieskuteczne. Ludzkie włosy do płóciennych worków się wkłada i na paliku ustawia. Dzień czy dwa skutkuje, ale później dziki znów przychodzą – rozkłada ręce rolnik ze Sławikowa. Ja bym musiał tylko tym się zajmować, a gdzie żniwa i cała reszta?- dodaje. Ma sąsiada, co wysiaduje na swoim polu do późnych godzin wieczornych, bo kiedy dzik wyczuwa człowieka to nie podejdzie. Są i inne sposoby na nieproszonych gości z lasów: pastuch pod napięciem, taśmy, palenie opon czy ustawianie zapalonych zniczy. Zniszczenia w samej kukurydzy dotyczą powierzchni około 50 arów. To mniej więcej 3 tony. Na 20-hektarowych polach zniszczone mogą być i 4 hektary. Normalnie te zbiory poszłyby na paszę dla bydła. Jej już nie będę miał i trzeba kupić inną, drogą – przewiduje Gerard Kicka. Koło Łowieckie tłumaczy, że loch z młodymi nie można zabijać, bo obowiązuje ochrona. Ale dziki to mogą nam niszczyć uprawy? – pytają gospodarze.
Dziki przychodzą zwykle wieczorem, ale bywa, że i w dzień buszują po polach. Małe są na tyle odważne, że można je spotkać rankiem, nawet w pobliżu ludzkich zabudowań – słyszymy od rolników.
Jeden z mieszkańców Sławikowa, chcący zachować anonimowość, mówi, że odstrzał dzików to czysty interes. Jego zdaniem myśliwi z dewizami chętnie by tu przyjechali, by sobie postrzelać, a ze sprzedażą dziczyzny też nie ma problemu. Jest na nią duży popyt - na Zachodzie jej mała porcja kosztuje 30 euro.
Pytamy wójta gminy czy słyszał o dzikach w Sławikowie. Dowiaduje się o problemie dopiero od nas. Urząd jest po to, by pomagać mieszkańcom. Niech gospodarze się zgłoszą do mnie, a ja zajmę się sprawą – deklaruje wójt Dominik Konieczny. W „gminie” dowiadujemy się też, że w takich przypadkach standardowo udostępnia się rolnikom kontakt bezpośrednio do tzw. strażnika łowieckiego, który reprezentuje Koło Łowieckie. Maksymilian Kieś pełniący tę funkcję wyjaśnia nam, że Koło powołuje w takich przypadkach specjalną komisję do oszacowania strat, która jedzie na miejsce. Później udają się tam myśliwi i albo odstraszają zwierzynę, albo do niej strzelają. Nam tym bardziej nie zależy, by dziki wyrządzały szkody, bo musimy wypłacać większe odszkodowania – przekonuje Kieś. Odsyła nas do członka zarządu Koła „Łoś”, Adama Borysa. Stan dzików jest faktycznie większy niż normalnie. Zwierzyna ucieka z lasu, bo zaczął się sezon grzybobrania i dziki szukają spokoju. Pola kukurydzy są dla nich idealne – mówi Borys. Podkreśla, że łowczych obowiązują terminy ochronne, które już minęły, więc powinno być lepiej. Jednak takie pola, jak te gdzie dokonano zniszczeń są dla myśliwych trudnym terenem. Koledzy z Koła pełnią tam dyżury, odstraszają dziki petardami, a także doradzają rolnikom jak sobie radzić z problemem, np. przez zawieszenie butelek na sznurkach – wylicza Adam Borys. Zapewnia, że gospodarze mogą liczyć na odszkodowania, po tym jak Koło oszacuje straty. Jak już wcześniej powiedziano nam w Urzędzie Gminy Rudnik, jeśli rolnik nie zgadza się z szacunkami Koła Łowieckiego, może interweniować w Izbie Rolniczej.
Gospodarze z gminy Rudnik mają własną opinię w tej sprawie. Tu każdy się cofie od problemu, odsyłają nas z urzędu do koła itd. Zostało nam już chyba tylko zdać się na boską ingerencję – gorzko uśmiechają się poszkodowani.
(ma.w)