Nie zapominaj, że powrócę
Przychodził do mnie wieczorami i siadał tutaj, na tym fotelu. Kazał sobie położyć te dwa kamienie przed sobą na stół i rozmyślał. Z płyty leciał jego ulubiony Mate Miso Kovac. Muzyka adriatycka, bo taką lubił. I tak siedzieliśmy do późna w nocy i rozmawialiśmy. O filozofii, o życiu na innych planetach, o reinkarnacji. Ale najbardziej zachwycał się naturą kamieni - wspomina nieżyjącego Józefa Sowadę, Karol Gawenda, jego przyjaciel z Gorzyc, geolog. Józef uwielbiał jego kolekcję minerałów. Dziwił się, że we wnętrzu szarego, polnego kamienia kryje się tak piękny kryształ czy kolorowy agat. To był dla niego cud świata - dodaje Karol Gawenda.
Dwie przestrzenie
Józef Sowada przypominał z twarzy nieco Mikołaja Reja albo Vincenta van Gogha. Inteligentny, o przenikliwym spojrzeniu, był doskonałym obserwatorem świata i ludzi. O swoim życiu pisał krótko, bo nigdy nie lubił zbędnego gadulstwa. „Urodziłem się 17 marca 1956 roku w Gorzycach z matki Elżbiety i ojca Pawła. Szkołę podstawową ukończyłem w 1971 roku w Gorzycach, a następnie rozpocząłem naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Wodzisławiu, równocześnie uczestnicząc w zajęciach Ogniska Plastycznego w Rydułtowach” - czytamy w jego krótkim życiorysie. Ukończył studia na Wydziale Projektowania Form Ceramiki i Szkła w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. W akademii spotkał znanych, rybnickich twórców: Marię Budny Malczewską, Bogdana Szymurę. Interesowała go nie tylko ceramika, ale w szczególności malarstwo. Początkowo skupiał się na „rejestrowaniu subiektywnych przeżyć”, od 1985 roku rozpoczął pracę nad zapisem prawd uniwersalnych, by w końcu wyznać: „Mam cichą nadzieję, że niektóre z moich prac dotykają tego, co ukrywa się za efektowną, choć złudną zasłoną świata rzeczy”. Uczestniczył w wielu wystawach i konkursach. Prezentował swoje prace zarówno w kraju i za granicą m.in. w niemieckim Gladbeck, mieście partnerskim Wodzisławia. Pisał także doskonałe wiersze i artykuły do gazet. Jego eseje oraz felietony znalazły się na łamach „Serwisu Wodzisławskiego” oraz rybnickiego pisma „Plama”.
Zawsze nadzieja
Józef Sowada był perfekcjonistą zarówno w malarstwie jak i pisarstwie. Nie znosił bylejakości i powierzchowności. Jak wilk stepowy przemierzał samotnie metafizyczną przestrzeń i wracał, by opowiedzieć o niej ludziom. „Codzienna praktyka malarza polega na formowaniu materii i dowiadywaniu się od niej, w którym momencie pojawi się duchowość” - mówił przed jedną ze swoich wystaw.
W Gorzycach pozostawił po sobie ślad - obraz Miłosierdzia Bożego według wizji św. Faustyny. Dzieło wisi w miejscowym kościele. Artysta namalował go na krótko przed śmiercią. Zmarł 6 kwietnia, w święto Miłosierdzia Bożego. Przypadek? - zamyśla się nad śmiercią przyjaciela Karol Gawenda. Józef Sowada miał ogromną intuicję. Na jednym ze swoich obrazów nieświadomie umieścił rok swojej śmierci.
Józef Sowada nie wszystek jednak umarł. Żyje wciąż we wspomnieniach bliskich mu ludzi i w zachowanych pamiątkach - obrazach, folderach z wystaw, wycinkach z gazet i w polnych kamieniach, których tajemnice tak bardzo chciał poznać „Czas zaciera ślady, ale Ty jesteś. Każdy Twój obraz pozostał Twoim słowem. Wracamy do Twojej sztuki. Chcemy słuchać tego, co mówisz” - napisali jego przyjaciele Bogna, Mirek i Mikołaj.
Józefa zastanawiał się, czy ludzie wracają na ziemię w kolejnych wcieleniach - snuje wspomnienie Karol Gawenda.
A jeśli wracają?
„Kiedy umrę
Nie zapominaj, że powrócę
Mogę być wtedy kamieniem który podniesiesz
i bezwiednie zaciśniesz
w swojej dłoni”.
Iza Salamon
#nowastrona#
Michalina Dziwoki z Godowa
Józef zawsze będzie mi się kojarzył z fioletem. Nosił w tym kolorze spodnie, koszule. Do tego zakładał szaliki. Takim go pamiętam - z szalikiem przerzuconym przez ramię. To był prawdziwy artysta. Bardzo często wspominał swoje dzieciństwo i swoich rodziców. Był też bardzo związany ze swoimi siostrami. Poznałam go w 1991 roku, kiedy pracowałam w ówczesnej galerii Titan przy ulicy Kubsza w Wodzisławiu. Przyszedł wtedy na wystawę prac Ryszarda Kalamarza. Był tajemniczy, kulturalny i bardzo inteligentny. Umiał porozmawiać z każdym, z młodszym i starszym. Żartował, był duszą towarzystwa. Ale miał i drugie oblicze - smutne. Były chwile, że bardzo tęsknił za radością życia, za młodością. Nachodziła go chandra, zagłębiał się w swoim świecie, zamykał w sobie, milczał. Nigdy nie zapomnę jego pracowni. Wszystko w niej było pedantycznie poukładane. Obrazy, książki - wszystko miało swoje miejsce. Pędzle były idealnie wyczyszczone, obok stała tempera, leżały ściereczki. Kiedy leżał w szpitalu, przyszłam go odwiedzić. Przyniosłam mu czerwoną różę. Cieszył się z niej niezmiernie, robił szkice. I to było moje ostatnie spotkanie z Józefem. Dzisiaj mogę o nim powiedzieć krótko: był artystą z krwi i kości. Bardzo wrażliwym człowiekiem. Nie rozumianym do końca przez innych.
Karol Gawenda z Gorzyc
Józef był ode mnie jedenaście lat młodszy. Przyjaźniłem się z jego braćmi Antkiem i Michałem. Bawiliśmy się w muzyków. Mnie interesowała sztuka, a jego geologia. Wszystko zaś łączyła muzyka.