Trzy Hubertusy na ziemi raciborskiej. Każdy innej urody
Jesienne pogonie konne za „lisem” są okazją by popularyzować hippikę. Fascynację jazdą konną przeżywają ludzie w różnym wieku. Z praktyki ostatnich lat wynika, że środowisko jeźdźców jest liczne w powiecie. Tej jesieni zorganizowało imprezy w Raciborzu, Siedliskach i Żerdzinach.
Uczestniczyliśmy w tych trzech wydarzeniach, które miały miejsce we wrześniu i październiku. Każde z nich liczyło od kilkunastu do kilkudziesięciu uczestników i dla okolicy, w której się odbywało, było spektakularnym przedsięwzięciem.
Racibórz: dach dla konia
Entuzjastą hippiki w stolicy powiatu jest Ludwik Gorczyca, który już od 9 lat zaprasza na łąkę nieopodal cmentarza na Ostrogu. Tam jest msza polowa dla jeźdźców, stamtąd rusza parada konna, którą można oglądać w centrum Raciborza. Tam też odbywa się słynna gonitwa za uciekającym jeźdźcem z lisią kitą. Całość okraszona jest piknikiem z muzyką country i impreza trwa do wieczora, wpisując się na stałe do kalendarza istotnych raciborskich wydarzeń tej części roku.
Gorczyca zaczynał skromnie. – Pamiętam, skromniutko było. Przyjechało zaledwie 8 koni – mówi organizator. Obecnie wydarzenie na Ostrogu ma już charakter międzynarodowy, bo przybywają Czesi (było ich 4) oraz Słowaczka. Region też pamięta o lisie raciborskim. Konie dowożone są z ziemi wodzisławskiej oraz rybnickiej, nie brakuje miłośników tych zwierząt z rejonu Głubczyc.
Hubertus 2019 miał coś nowego w ofercie – pościg zorganizowano na drugiej, większej łące. Ta mniejsza, dotychczasowa arena gonitwy, posłużyła pokazom skoków przez przeszkody i powożenia bryczką. – Ekstremalna gonitwa wymaga odpowiedniej przestrzeni, dlatego udaliśmy się na drugą stronę ulicy Huzarskiej – wyjaśnia L. Gorczyca.
Raciborskim „koniorzom” marzy się hala – ujeżdżalnia, dzięki której sezon jeździecki trwałby okrągły rok. Obecnie, z uwagi na brak takiego dachu nad końskim łbem, w zimne dni, trzeba rezygnować z jazd. – Próbowaliśmy wystarać się o
pieniądze na ten cel w ramach Budżetu Obywatelskiego, ale odpadliśmy w przedbiegach – wspomina pan Ludwik. Uważa, że Racibórz zasługuje na taki obiekt, bo wywodzą się zeń utalentowani jeźdźcy. – Zdobywają medale na krajowych imprezach. Szkoda marnować ten potencjał talentów. Moi uczniowie też mają srebrne i brązowe odznaki jeździeckie, sukcesów nie brakuje – uważa L. Gorczyca. Jego ambicją jest wychowanie instruktora w stajni, którą prowadzi przy Huzarskiej.
Siedliska: gonitwa dziecięca
Z mniejszym rozmachem niż w Raciborzu organizowany jest Hubertus w Siedliskach, już od pięciu lat. Jego inicjatorką jest Ewa Szopa. Prowadzi na miejscu stowarzyszenie EkoAura i klub sportowy pod tą nazwą. Szkoli młodzież w jeździe konnej i skokach przez przeszkody. Jej podopieczni wzięli udział w tegorocznej gonitwie za lisem, jedynej w gminie Kuźnia Raciborska. Gonitwa to za duże słowo w tym przypadku, bowiem chodzi o szukanie figurki lisa ukrytej na łące przy boisku piłkarskim. – Ci jeźdźcy są za młodzi, żeby się ścigać. Mają od 10 do 15 lat, tylko jeden chłopak jest pełnoletni. Trzeba to dostosować do ich umiejętności. Bezpieczeństwo najważniejsze – wyjaśnia E. Szopa. Dodaje, że jej ambicją jest popularyzacja jazdy od najmłodszych lat, na kucach (hoduje kuce szetlandzkie, odnosi sukcesy na wystawach). Poszukiwania lisa poprzedziła parada po okolicy. Zajęła młodej grupie ponad godzinę. Jechały także dwie bryczki z rodzicami dzieci i sympatykami jeździectwa.
– Jak oderwać dzieci od smartfonów i zainteresować jazdą konną? Trzeba je zachęcać od jak najmłodszych lat, do obcowania ze zwierzętami. Po uczestnikach tegorocznego Hubertusa widać, że można. Wszystkich tych jeźdźców sama „wyhodowałam” do fascynacji końmi – zaznacza pani Ewa. Co ciekawe, z samych Siedlisk wychowanków nie ma. Dopiero teraz zaczęły jeździć jej dzieci. Skąd u niej samej miłość do klacz i rumaków? – To nieuleczalne. Od zawsze lubiłam konie i wszystko co z nimi związane. W kinie najbardziej lubię westerny – uśmiecha się instruktorka.
Na finał hubertusowej imprezy w Siedliskach odbyła się dekoracja uczestników. Odebrali okolicznościowe kotyliony – „flo” z datą. Wręczył je wszystkim burmistrz Paweł Macha. Cieszy się z kolejnego pomysłu mieszkańców gminy. – To są oddolne inicjatywy, gdzie samorząd tylko pomaga w rozwoju idei. Resztą zajmują się miejscowi, integrując się i rozwijając umiejętności społeczne – podkreśla głowa gminy. Wspólnie z szefem rady gminy Radosławem Kasprzykiem objechał bryczką trasę parady. – Przefajna sprawa. Pięknie wyglądały konie w lesie – podkreślał Macha.
Poszukiwacze lisa z Siedlisk ostatecznie go nie znaleźli w wyznaczonym czasie. Pani Szopa ukryła go pod torami na pieńku. Tam znajdowała się drewniana figurka lisa.
Żerdziny: ranczo u „masorza”
Konną imprezę w gminie Pietrowice Wielkie zorganizowano po raz szósty. Wydarzenie zaczyna się i kończy na ranczu przy domu rodziny Franiczków, wielkich miłośników koni. To rolnik i sołtys Bernard i jego syn Dariusz – ceniony w okolicy rzeźnik są mózgami wydarzenia. W dniu Hubertusa zjeżdża się tu co roku kilkudziesięciu jeźdźców. Wierzchem i w bryczkach. Czasem fantazyjnych, jak przerobiony nissan micra, który nie jest ciągnięty, ale ciągnie konie. Marcin Szendzielorz przyjechał tym „złomkiem” z przyjaciółmi. – Zrobiono go specjalnie pod takie imprezy jak ta. Przyjechaliśmy spod Opola, znamy się z Darkiem, organizatorem – przedstawił się twórca samochodu z zaprzęgiem.
Ważną postacią żerdzińskiej gonitwy jest jej Master. Od lat wciela się w tę rolę Piotr Marcinek, przez przyjaciół zwany Gerardem. Wpierw prowadzi wszystkich uczestników przez polne ścieżki, w kierunku lasu Pulów, koło kaplicy, przez Kornice i z powrotem do Żerdzin. –Zasady hubertusowskie są trzy: po pierwsze bezpieczeństwo, po drugie i trzecie też bezpieczeństwo. Każdy musi uważać na siebie. Ważne są odległości i zachowanie spokoju – podkreśla nasz rozmówca. Wietrzna sobota, w którą organizowano imprezę, wpływała na konie, podmuchy powietrza irytowały zwierzęta, a Żerdziny znajdują się „na górce”. Marcinek został Masterem po raz pierwszy w latach 80. ubiegłego wieku. Wówczas z panem Kretkiem urządzał hubertusy w Oborze, a z panem Stańkiem w Kornicy. Pomagał także w tych wydarzeniach urządzanych w Kornowacu czy Ostrogu.
Na ranczu spotkaliśmy, wśród przyodzianych w kaski, bryczesy i koszulki, wyróżniającą się ubiorem Małgorzatę Mnich ze Skrzyszowa. – Lubię pokazać taki damski styl w jeździe i staram się uszyć coś ciekawego. Sama szyję i dziś włożyłam tę suknię – mówiła pani Małgorzata, dosiadając klaczy Malwinki. Przyjechała z członkiniami stowarzyszenia Mustang, zachęcona plakatem imprezy, wywieszonym na targu końskim.
Z lisią kitą uciekał w Żerdzinach raciborzanin Rafał Wochnik. Choć zawody to zabawa, to trzeba niemałej wprawy, by dogonić uciekiniera. Wochnik w środowisku ma wysokie oceny jako jeździec. – Z zasady „lis” jest tym przegranym gonitwy, ale trzeba możliwie długo unikać grupy pościgowej – mówił w Żerdzinach pan Rafał, który jeździ konno już 23 lata. Uciekał na klaczy Nadia, szlachetnej półkrwi.
Dariusz Franiczek zaznacza, że Żerdziny trzymają się tradycji przy organizacji Hubertusa. – Kończymy zawsze zawodami w siodłach. Najważniejsze, że pogoda nam idealnie siadła tego roku – mówił Nowinom w słoneczne południe.
Mariusz Weidner