Sukces, który może prowadzić do porażki
Złośliwy komentarz tygodnia.
No to już po wyborach. Zwycięzcy zajęli się swoimi sprawami, przegrani swoimi. Chwilowo przypominają nam o nich już tylko setki, a może i tysiące banerów, którymi oblepili niemiłosiernie wszystko, co tylko się da. Może i mieli rację, bo jedyny, który publicznie zadeklarował, że w banerozę nie pójdzie (choć coś tam ostatecznie powiesił), czyli doktor Migalski, to akurat przegrał.
A propos banerozy proponuję, a piszę to naprawdę bez złośliwości, żeby radni, którzy niedawno wystąpili z płomiennym apelem przeciwko plastikowym słomkom i talerzykom, przypilnowali dobrze tego tematu. Czyli żeby te tony tworzywa i farby jak najkrócej szpeciły nasze ulice, spływając częściowo do gruntu, żeby druty mocujące nie zdążyły wrosnąć w drzewa, a cały ten wrzaskliwy kogel-mogel twarzy, numerów i wyborczej mowy – trawy jak najszybciej przestał dekoncentrować kierowców i irytować pieszych.
Nie chcę poważnych redaktorów wyręczać w analizach wyników wyborów, więc napiszę tylko to, co mnie – poza oczywistymi oczywistościami liczbowymi – przyszło do głowy, kiedy tak przez wiele tygodni patrzyłem na te mniej lub bardziej odmłodzone i mniej lub bardziej wiarygodne twarze kandydatów. Otóż nasz powiat, raciborski, „wystawił” w wyborach do sejmu sześciu kandydatów: dwóch z PSL, dwóch z PiS i dwóch z Koalicji Obywatelskiej. Żaden raciborzanin nie znalazł się na listach Lewicy, Konfederacji i Bezpartyjnych Samorządowców. Dla porównania, Wodzisław (wraz z powiatem) miał w naszym okręgu przedstawicieli na każdej liście, w łącznej liczbie aż 29 kandydatów. Z kolei Rybnik (wraz z powiatem) też miał swoich wszędzie, w liczbie aż 27 osób.
Można powiedzieć, że co z tego, skoro i tak mamy dwóch posłów, czyli tyle samo co Wodzisław i tylko o jednego mniej niż Rybnik. Można powiedzieć, że taktyka okazała się skuteczna, bo głosy raciborzan nie rozdrabniały się na wielu kandydatów. Można powiedzieć, że brak konkurencji na liście to zasługa silnych tzw. marek osobistych Wosia i Lenartowicz, którzy w naturalny sposób odebrali potencjalnym rywalom wiarę w sens startu w wyborach.
A jednak będę się upierał, że to także, a może i przede wszystkim, objaw słabości naszej lokalnej polityki, wynikający nie tylko stąd, że ludzie się do niej nie garną. Moim zdaniem dotychczasowi liderzy po prostu nie dbają o sukcesję. Może tak jest im wygodniej i bezpieczniej, ale na pewno w dłuższej perspektywie przyniesie to dużo złych skutków. I wtedy mandaty przepłyną do sąsiadów.