50 lat w procesji wielkanocnej. Niosło go w niej 12 koni
Wilibald Kuczera z raciborskiego Sudołu odkąd skończył 11 lat jeździ z błaganiem o urodzaj na polach. Dziś w procesji uczestniczą nawet młodsze dzieci, ale gdy zaczynał pan Wili ksiądz – organizator nie chciał o tym słyszeć.
Była ciepła wiosna 1970 roku. Kuczera wspomina te lata z nostalgią, uważa je za najlepsze z całego życia. – Za Gierka. Naprawdę wtedy w Polsce żyło się ludziom najlepiej, a na pewno rolnikom. Rozwijali się, budowali – opowiada. On był wtedy nastolatkiem. Wielkanoc w Sudole miała swoją wyjątkową tradycję – konną procesję wokół wsi, przez polne drogi. Kiedy odbył się pierwszy taki objazd trudno jest ustalić. – Dziadek mojej mamy nie pamiętał tej daty, czyli musiało być jeszcze dużo wcześniej – podkreśla pan Wilibald, znany w okolicy jako Wili. Jako 11-latek, dosiadając brązowego wałacha średniej wielkości, Bubiego od gospodarza Krajczego, podjechał drugiego dnia świąt Wielkanocnych pod plebanię i chciał z innymi jeźdźcami wyruszyć w procesji. Ówczesny proboszcz Edward Gogolok na początku go przeganiał, uznając, że takie dzieci nie mogą jechać. Ksiądz odpowiadał za bezpieczeństwo religijnej uroczystości, komunistyczne władze tylko czekały na jakieś nieszczęśliwe zdarzenie podczas obrzędów. W obronie chłopca stanął gospodarz Odilo Ploch. Uprosił duchownego o zgodę. Tak swoją 50-letnią przygodę z procesjami sudolskimi rozpoczął Wilibald Kuczera.
Galopem na mecz
Kolejne Wielkanoce spędzał w siodle. Jazdy konnej uczył się sam. Ujeżdżał konie na łąkach, które dziś zajęła budowa Zbiornika Racibórz. – Jeździło się po tzw. łokciu. Uwielbiałem szybki galop. Jak Polska grała na piłkarskich mistrzostwach świata w RFN w 1974 roku, to jak dziś pamiętam, że pędziłem na koniu na transmisję z ich otwarcia, prosto z pola, z pracy, jeszcze z końskim homontem zawieszonym na zwierzęciu – opowiada pan Wili.
Pierwsze przejazdy zaczynały się jeszcze na ziemistej drodze – dzisiejszej, asfaltowej ul. dzisiejszego Czynu Społecznego. Podobnie jak kończyły się polną trasą, którą była cała ulica Topolowa. Tam do dziś odbywają się wyścigi po procesji. Obecnie wypełnia ją długi odcinek w asfalcie.
Pierwszy „importer”
Chociaż współcześnie koń w zagrodzie to wyjątkowa sytuacja nie tylko dla Sudołu, to Wilibald Kuczera jeździł w procesjach, gdzie wszystkie konie były wyłącznie miejscowe. W tej pierwszej, w której pojechał były 64 konie. Teraz zwierząt bywa średnio ponad 100. Co ciekawe, Kuczera pierwszy zaczął sprowadzać wierzchowce z innych miejscowości. W 1988 roku w Sudole nie było już ani jednego konia, więc pan Kuczera sprowadził z Łan klacz Lotę, która w procesji brała udział ogółem 28 razy. Jeździł na niej pan Wilibald oraz jego dzieci – Paweł i Sabina.
Dziwokie i pojętliwe
Do 1992 roku pan Wili jeździł na użyczonych mu koniach. Najczęściej pomagał mu w tym Andrzej Ploch. – 9 razy dosiadałem wałacha o imieniu Hans – informuje. Dopiero Po ślubie kupił własnego. Znalazł dwuletnią klacz Basię w Rudniku. Później miał jeszcze swoje klacze Lotę i Wandę.
Konie, którymi jeździł w procesjach Sudolik należały do spokojnych. – Były rade, że nie muszą pracować w polu. Teraz już tak nie ma i zdarzają się takie „dziwokie” – słyszymy w rozmowie. Według gospodarza każdy koń ma swój rozum. – Jedne są pojętliwe, inne mają w genach skłonność do szybkiego galopu. Ja takie lubię – przyznaje. Nigdy nie doświadczył upadku jeżdżąc konno w procesji. Jedyne kłopoty, które spotkały go w ciągu 50 lat, to okulały wierzchowiec. Pan Wilibald żałował wtedy, bo wykluczało to konia z rywalizacji w wyścigach.
Jaki ojciec taki syn
Wielkanocny jubilat wspomina pierwszą procesję długoletniego proboszcza z Sudołu – Józefa Przywary. Ksiądz pojechał konno tylko raz, w debiucie. To była śnieżna Wielkanoc, ale drugiego dnia świąt zaświeciło intensywnie słońce i jeźdźców raziło mocno w oczy. – Ksiądz Józef jechał w czarnych okularach – uśmiecha się pan Wilibald.
Historia zatoczyła koło gdy w wieku 11 lat syn naszego rozmówcy – Paweł, dołączył do taty w procesji, zaczynając udział w procesjach dokładnie w tym samym wieku co ojciec. Jeździ do dziś.
Ponieważ przez 50 wielkanocnych poniedziałków Wilibalda Kuczery nie ma w domu na święta, pytamy go na koniec jak reaguje na to jego małżonka? – Nigdy nie było z tym problemu. Jedyne na co mogłaby narzekać, to że jest dużo zmywania po Wielkanocy, bo wtedy przyjeżdża do nas mnóstwo gości – podsumowuje uczestnik konnej procesji w Sudole.
(ma.w)