Kult patologii trwa
Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza
Spór o biletowanie koncertu „Kultu” ma wprawdzie wątki humorystyczne, ale gdy popatrzeć na niego szerzej to włos się jeży na głowie. Skupia się w nim bowiem kilka patologii naszej lokalnej władzy i demokracji. Zwłaszcza po ostatniej kłótni radnych na komisji oświaty i kultury.
Patologia pierwsza
Gdyby tak nagle wylądował u nas Marsjanin, nie skażony jakąkolwiek wiedzą o Raciborzu, a następnie zapoznał się z zaangażowaniem naszych radnych w rozwiązywanie różnych problemów miasta, to niechybnie doszedłby do wniosku, że najważniejszym jest to, czy wstęp na koncert „Kultu” będzie płatny czy bezpłatny. Inne, o wiele ważniejsze, sprawy jakoś nie wywołują takiego zainteresowania i emocji naszych rajców. Ewentualnie konkurencją mogłaby być jeszcze sprawa „łąki kwietnej” lub „płotu” na boisku w Studziennej, czyli kwestie tej samej, strategicznej rangi. No, ale (przepraszam, że znów się powtarzam z tą przykrą tezą) sprawy ważne często bywają też trudne, wymagają wiedzy i nie przynoszą łatwego poklasku, więc nie zachęcają radnych do aktywności. Smutne, ale prawdziwe.
Patologia druga
Dlaczego wydarzeniem rangi „koncert” zajmuje się w ogóle rada miejska? Zrozumiałbym jeszcze potrzebę samej dyskusji (bo skoro głupie dyskusje toczą się w sejmie i senacie, to jakim cudem miałby być od nich wolny lokalny parlament), ale kiedy w sprawie biletowania koncertu dochodzi do formalnego głosowania, jak na ostatnim posiedzeniu komisji, to rada się po prostu ośmiesza. Dlatego ośmiesza, że ciało to nie ma w tej kwestii żadnych kompetencji decyzyjnych, więc takie akty powodują tylko szkodliwą inflację lokalnej demokracji. Oczywiście raciborska historia zna wiele przypadków, kiedy w podobne głosowania, a nawet podejmowanie uchwał, radnych celowo wmanewrowywano, aby jakiś prezydent miał tzw. dupochron, ale o ile wiem, tym razem taka sytacja nie ma miejsca.
Patologia trzecia
Niestety, i to też nic nowego, w pewnym momencie publicznej dyskusji znów ktoś rytualnie odwraca kota ogonem (w tym przypadku to przewodnicząca komisji Zuzanna Tomaszewska), że w jakiejś sprawie na razie nie ma żadnych oficjalnych decyzji ani stanowisk, a tylko media coś wymyślają. To oczywiście zazwyczaj jest oznaką słabości argumentacji strony, która tym kotem kręci, albo sygnałem, że ktoś chce się rakiem z czegoś wycofać lub przynajmniej tymczasowo zneutralizować oponentów. W tym przypadku łatwo jednak w tych wrednych mediach sprawdzić (choćby na nowiny.pl), że o biletowaniu oficjalnie wspominał i wiceprezydent, i rzecznik urzędu. Zatem, jeśli pani przewodnicząca ma argumenty, to niech swojego poglądu otwarcie i odważnie broni, a nie zasłania się mediami.
Patologia czwarta
Niekonkretny, odwołujący się do emocji, a nie faktów, język dyskusji to także nie jest nowość, ale jakoś człowiek wciąż naiwnie oczekuje, że wreszcie będzie lepiej. Niestety, choć w Raciborzu może nie jest z tym najgorzej na tle innych znanych mi samorządów, wciąż zdarza się, że w debacie niektórzy siłę argumentów zastępują „argumentami siły”, na granicy (albo już poza granicą) zwykłego chamstwa. W tym przypadku mam na myśli radnego Stanisława Borowika, który mówił, że głupota autorów pomysłu biletowania koncertu przewyższa Himalaje, co radna Tomaszewska zdaje się odebrała do siebie. Trudno jej zresztą nie rozumieć, skoro tylko ona podczas sporu z Borowikiem broniła pomysłu. To smutne, że tak doświadczony radny jak Stanisław Borowik nie rozumie, że tego typu „wycieczki” nie tylko świadczą źle o jego kulturze osobistej, ale przede wszystkim nie pomagają w rozwiązaniu jakiegokolwiek problemu. Zwłaszcza, że kilka minut wcześniej przystroił się w szaty eksperta od „niemoralności”.
bozydar.nosacz@outlook.com