Mieszkańcy nam zaufali
10 maja prezydent Mirosław Lenk ogłosił dobrowolną ewakuację terenów zagrożonych powodzią. Jolanta Rabczuk, dyrektor DPS podjęła decyzję, która była szeroko komentowana.
W 1997 roku podczas powodzi, personel DPS „Złota Jesień” wynosił 70 pensjonariuszy na rękach na I piętro. 10 lat później znów ogłoszono stan ostrzegawczy. Czy dziś, znając zagrożenie jakie niesie wielka woda dyrektor ryzykowałaby zdrowie swoich podopiecznych?
Mamy plan
Od 13 lat w DPS istnieje Zakładowy Plan Przeciwpowodziowy. Zawarte w nim instrukcje ułatwiają ogarnięcie sytuacji kryzysowej. Reguły działania są znane większości pracowników domu. – Od poniedziałku wprowadziliśmy w życie plan działań. Pierwszym zarządzeniem było ustalenie całodobowych dyżurów pracowników oraz sekretariatu, który stale monitorował sytuację i zbierał niezbędne informacje – wyjaśnia Jolanta Rabczuk.
Około godz 18.00 dyrektor przedstawiła sytuację domu w Powiatowym Sztabie Antykryzysowym. Tu zostało uzgodnione co będzie potrzebne w przypadku ewakuacji. Chodziło głównie o zabezpieczenie karetek i autobusów do przewozu pensjonariuszy.
Ewakuacji nie będzie
Kiedy prezydent ogłosił ewakuację, w DPS została zwołana odprawa kierowników. Każdy otrzymał wyraźne wskazówki i zakres działań. Na terenie ośrodka było obecnych 41 członków personelu. Zaczęto uaktualniać stan mieszkańców, gdyż część była poza jego murami (w domu lub szpitalu). O 21.00 na terenie „Złotej Jesieni” było 200 mieszkańców w tym 10 osób obłożnie chorych. Większość pensjonariuszy mogłoby zostać przetransportowanych np. na wózkach przez personel, jednak obłożnie chorzy musieli być przeniesieni w pozycji leżącej.
– Od tej godziny nasz personel przystąpił do przeprowadzki osób z parteru na wyższe piętra. Traktowałam apel prezydenta poważnie, bardzo nas zmobilizował. Odroczyłam jednak decyzję o ewakuacji naszych mieszkańców. Istniało nadal kilka dobrych możliwości zachowania się w tej sytuacji. W optymalnym momencie na pewno bym zarządziła ewakuację – tłumaczy dyrektor.
O co chodzi? Poza śledzeniem aktualnych doniesień w internecie i radiu wypracowali swoją skalę zagrożenia. Nauczeni nieszczęściem sprzed lat, pracownicy DPS-u obserwowali newralgiczne punkty, po których poznawali jak blisko jest ryzyko. Szyb windy, głęboko w ziemi, 13 lat temu jako pierwszy zaczął nabierać wody. Minęło dużo czasu zanim woda wylała się z niego na posadzki obiektu. Podobnie ze studzienkami, które teraz były suche. – Nie wykluczałam ewakuacji. Zależało mi jednak, aby podjąć tę decyzję gdy już nie będzie innej możliwości. Przeprowadzka do innych domów opieki i szpitala to dla naszych mieszkańców duże wyzwanie, bo tak naprawdę chodziło o nich – wyjaśnia Jolanta Rabczuk.
Dyscyplina jak w wojsku
Podczas gdy dyrekcja konsultowała swoje działania ze sztabem antykryzysowym, pracownicy działali na miejscu. Gdy wszyscy mieszkańcy byli już bezpieczni na pietrze, przyszła kolej na ewakuację mienia i dokumentacji obiektu. Piwniczne magazyny, żywność i woda zostały przeniesione na wyższe kondygnacje. Dokumentację z parteru przeniesiono do pomieszczeń kuchennych ponad zasięgiem ewentualnej wody. Cały czas trwał monitoring sytuacji. Pracownicy, mieszkający na terenach zagrożonych żywiołem dostali przepustkę, aby móc zabezpieczyć swoje mieszkania. Przepustkę – bo teraz było jak w wojsku – mówiła dyrektor, opisując dyscyplinę, jaka panowała na miejscu. O 01.00 w nocy z poniedziałku na wtorek pod bramę DPS-u przyjechał samochód z piekarni Gorzyce. Dowieźli świeży zapas chleba. – Dwie noce, w których było największe napięcie, nasi mieszkańcy przespali nadzwyczaj spokojnie. Całkowicie zaufali personelowi – wspomina dyrektor.
Jolanta Rabczuk bardzo dobrze ocenia pracę swojego personelu. – Wszyscy zrozumieli sytuację i dobrze reagowali w sytuacji kryzysowej – mówi.
Przez następne dni, nawet gdy poziom wody kanału Ulga opadał, utrzymywane były dyżury pracowników. Śledzili wiadomości o sytuacji stanów wody w Odrze oraz monitorowali studzienki i szyby windowe. W przypadku zagrożenia każdy wiedział co robić.
(woj)