Jesteśmy bezsilni wobec urzędników
Pielowie idą dziś do drogi publicznej 200 m. Niedługo trasa może się wydłużyć o 2,5 km.
Jak wspominają mieszkańcy Szymocic, problemy z dojazdem do ich posesji pojawiały się od dawna. Rodzina ponad 30 lat korzystała z drogi będącej własnością sąsiadów, z którymi stosunki układały się różnie. - W 1998 r., kiedy mój ojciec ciężko zachorował i przepisał na mnie nieruchomość, zauważyłem, że w akcie notarialnym nie ma wzmianki o drodze dojazdowej - mówi Ernest Piela. Okazało się, że nie było jej także w księgach wieczystych.
Aby wyjaśnić sytuację, udał się do sąsiadów, państwa S. i poprosił o zgodę na korzystanie z przejazdu. Kiedy takową uzyskał, wydawało się, że sprawa jest zwykłą formalnością. Jednak kiedy doszło do rozprawy i sędzia zapytał sąsiadów Pielów, czy wyrażają zgodę na służebność drogi, tamci zaprzeczyli. Rozpoczęła się żmudna walka, zakończona po 12 rozprawach orzeczeniem o ustanowieniu drogi koniecznej.
Jakież było ich zdziwienie, kiedy w październiku 2006 r. dostali pismo od pełnomocnika swoich sąsiadów, z którego dowiedzieli się, że w związku z zapewnionym nieruchomości dostępem do drogi publicznej, proszą oni o zniesienie służebności drogi koniecznej. Okazało się, że państwo S. umową darowizny przekazali na rzecz gminy Nędza nieruchomość, która zapewnia drogę dojazdową do nieruchomości Pielów. - Było to dla nas wielkie zaskoczenie - mówi E. Piela. - Nasz dojazd biegłby teraz środkiem lasu i trwałby 15 razy dłużej niż w tej chwili, mało tego, droga ta kończyłaby się w... moim ogrodzie, z drugiej strony domu. Jesteśmy narażeni na olbrzymie koszty. Musielibyśmy przebudować całe obejście. Na moją interwencję w Urzędzie Gminy wójt odpowiedział, że musiał przyjąć darowiznę. Przecież tym pasem szerokości 4 m gmina na pewno się nie wzbogaciła. Wójt podszedł do naszej sprawy jak bezduszny urzędnik, a nie jak człowiek.
Pielowie mają dwie córki w wieku szkolnym. - W tej chwili idą na przystanek 5 minut. Tamtędy pójdą pół godziny lasem, zupełnym odludziem. Nikt nie był tutaj obejrzeć tej drogi, żeby zobaczyć jak to wygląda w terenie, a nie według map - mówi rozgoryczony Piela. Dodatkowo oburza go fakt, że nikt go nie informował o rozwoju sprawy. - Nie mieliśmy żadnej szansy na reagowanie. Czujemy się bezsilni wobec urzędników. Przecież nikt z tej drogi nie będzie korzystał, po co te wszystkie koszty, utwardzanie jej, to jest wyrzucanie pieniędzy w błoto - denerwuje się Grażyna Piela.
Państwo Pielowie obawiają się, że w zaistniałej sytuacji sąd cofnie zgodę na służebność dotychczasowego dojazdu. Mają już dosyć zażartej walki, która pociąga za sobą olbrzymie koszty i szarga nerwy. Oboje mają problemy ze zdrowiem. - Jestem na rencie, mam unikać stresów, to smutne, że sąsiedzi mi życzą, żebym jak najszybciej wylądował na sali operacyjnej. Wójt poradził nam, by się pogodzić z sąsiadami. Jak mam to zrobić, skoro już tyle razy odrzucali naszą dłoń. Cytuję słowa sąsiadki: - Dopóki ja żyję, zgody nie będzie - mówi zrezygnowany E. Piela.
Wójt Franciszek Marcol tłumaczy, że jego zadaniem jest dbać o majątek gminy, a nieprzyjęcie darowizny byłoby zwykłą niegospodarnością i działaniem na szkodę gminy. - Mamy dobre układy z marszałkiem województwa, korzystamy z programu budowy dróg transportu rolniczego. Pojawiła się szansa, żeby również darowany odcinek utwardzić metodą recyklingu. Gmina poniosłaby tylko 50 % kosztów. Na przełomie 2002/03 r. na terenie tej drogi powstała przepompownia do nowo powstałego wodociągu, więc utwardzenie tego odcinka jest tylko kwestią czasu i nie będzie on służył tylko państwu Pielom. Jak dodaje wójt, sprawa jest zamknięta, gdyż został spisany akt notarialny tejże darowizny. - Problem państwa Pielów wynika z konfliktu międzysąsiedzkiego, który toczy się już od kilkunastu lat i którego jako wójt nie jestem w stanie rozstrzygnąć. Po każdym spotkaniu z obydwoma rodzinami proponuję zawarcie ugody i powrót do służebności dotychczasowej drogi, niestety bez skutku.
(e.Ż)