Mieszkanie na garnkach
Maria Świerdza nie nadąża już z remontowaniem mieszkania, stale zalewanego przez deszcz cieknący z dziurawego dachu.
Kobieta od 15 lat nie może doczekać się remontu dachu kamienicy, w której mieszka. Zajmuje lokal na trzecim piętrze. Nad nią jest już tylko strych. Wszelkie opady deszczu sprawiają, że z sufitu cieknie woda. - Czasami nie nadążam z podstawianiem garnków - denerwuje się pani Maria. W ciągu roku kobieta kilkakrotnie musi likwidować zacieki i malować ściany. - Dbam o mieszkanie. Na własny koszt wymieniłam okna, położę nowe podłogi, ale przecież dachu już nie naprawię! -mówi . Za każdym razem zgłasza przecieki w Miejskim Zarządzie Budynków. Problem polega na tym, że kamienica podlega pod zarząd wspólnoty mieszkańców, która odpowiada za remont dachu. A na to nie ma pieniędzy. - Okazuje się, że dwie sąsiadki z niższych pięter, które wykupiły mieszkania, nie widzą potrzeby remontu, bo ich nie zalewa. A mnie i innym lokatorom z ostatniego piętra brakuje garnków do łapania wody! - M. Świerdza bezradnie rozkłada ręce. Kobieta nie wie już, co ma zrobić. Choć ma ubezpieczone mieszkanie, kwoty, jakie dostaje za zniszczenia są znikome w porównaniu z kosztami, jakie musi ponosić. Ostatnio szkody w łazience zostały wycenione na 90 zł, a zakup materiału i robocizna wyniosła ją 500 zł. Lokatorka skarży się, że jej ciągłe interwencje nie przyniosły konkretnego skutku. Jedyne, co zrobiono, to zabezpieczenie strychu folią, ale i to niewiele dało.
- Remont dachu jest konieczny. Niestety wspólnota nie ma na to pieniędzy, a bez nich nic się nie da zrobić - tłumaczy Sławomir Winciorek, kierownik OGM nr 3 Miejskiego Zarządu Budynków, zajmujący się wspólnotami mieszkaniowymi. Zapewnił, że na tyle, na ile to możliwe, w budynku prowadzone są prace zabezpieczające nieruchomość przed zniszczeniem. Niedawno na dachu byli dekarze. Przyznaje, że najlepszym rozwiązaniem problemu byłoby zaciągnięcie przez wspólnotę kredytu. Jednak do tego potrzebne jest uzbieranie przez mieszkańców 20 proc. wkładu w inwestycję. To z kolei wymaga podniesienia zaliczki na fundusz remontowy. Przeprowadzenie remontu zaplanowane zostało na przyszły rok.
- Ile można na to czekać, aż wszystko się zawali? -pyta bezradna kobieta. - Najgorsze, że jak telefonuję rano po każdym zalaniu, to nikogo w biurze nie ma. Tak, jakby nikt tam nie pracował. Słyszę, że wszyscy są u dyrektora MZB na zabraniu. Kiedyś po takiej informacji zadzwoniłam do MZB na ul. Batorego i dowiedziałam się, że żadnego zebrania nie było. Albo też jestem przełączana od osoby do osoby, aż w końcu połączenie się urywa. Takie traktowanie może wyprowadzić człowieka z równowagi. Po ostatnim zalaniu puściły mi już nerwy i nawymyślałam urzędnikom. Całą noc biegałam z garnkami, a rano musiałam iść do pracy. Jak długo tak można żyć? - denerwuje się pani Maria. Jej złość jest tym większa, że niedawno przeprowadziła generalny remont mieszkania. Na ten cel wzięła z banku kredyt. Obawia się jednak, że zanim go spłaci, remont trzeba będzie wykonać od nowa.
A. Dik