Mój syn mógł umrzeć
Rodzice niepełnosprawnego Piotra Majchrzaka twierdzą, że od śmierci ich syna uratowali lekarze z Rybnika. Wcześniej chłopak leczył się w raciborskim szpitalu. Zajęliśmy się tą sprawą.
Syn ledwo przeżył leczenie w szpitalu. Trafił tam z chorobą płuc, a o mało nie wykończyły go ataki padaczki, wywołane podaniem niewłaściwych lekarstw - żali się Krystyna Majchrzak, matka chorego na porażenie mózgowe chłopca. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, żeby pacjentowi pomóc - odpowiada Grzegorz Broda ordynator oddziału pulmonologicznego raciborskiego szpitala.
Piotr Majchrzak ma 27 lat. Wygląda na znacznie młodszego. Waży ok. 40 kg. Od dziecka cierpi też na padaczkę. Do szpitala został przyjęty 24 maja na oddział pulmonologiczny. Pomimo leczenia, jego stan się nie poprawiał. Od dłuższego czasu utrzymywała się wysoka gorączka. Nie wiadomo, co było jej przyczyną. Prowadzący chłopca lekarz zaczął podejrzewać u niego gruźlicę. Piotr zaczął otrzymywać przeciwgruźliczne leki.
Ledwo przeżył
W nocy, 3 czerwca, wystąpiły u niego silne ataki padaczki. Rodzice twierdzą, że w ciągu kilku godzin było ich ponad 90. Przeżył to tylko dlatego, że miał silne serce - mówi matka chłopca. Gdy wieczorem wychodziła ze szpitala, nic nie zapowiadało, że może dojść do pogorszenia sytuacji. O tym, że syn jest w tak ciężkim stanie, rodzice dowiedzieli się następnego dnia rano. Po południu, w ciężkim stanie, chłopiec został przewieziony na Oddział Intensywnej Terapii w Rybniku. Tam powiedzieli, że te ataki wywołały złe lekarstwa i że jeszcze chwilę i by tego nie przeżył. Nie miał żadnej gruźlicy - twierdzi kobieta. To było straszne. Oczy zaczęły mu już zachodzić mgłą. Bałam się, że to już koniec. Jeszcze w Raciborzu poprosiłam księdza o ostatnie namaszczenie dla syna - wspomina roztrzęsiona matka.
Na żądanie rodziców
W Rybniku stan Piotra się ustabilizował. Nie maił już gorączki. Po dziesięciu dniach z powrotem został przekazany na oddział pulmonologiczny szpitala w Raciborzu. Tam kontynuowano leczenie. Po kilku dniach gorączka znowu się pojawiła. Rodziców Piotra utwierdziło to w przekonaniu, że ich syn w Raciborzu był leczony źle. Ich zastrzeżenia budził też sposób, w jaki zajmował się nim personel szpitala. Założyli mu welfron do niewładnej ręki. Przez kilka dni miał ją całą spuchniętą. Przez wiele dni nie wymienili mu też cewnika. Nazbierała się ropa. Piotruś jest upośledzony, trzeba przy nim wszystko zrobić. Nie potrafi się upomnieć, że coś go boli. W trakcie leczenia w szpitalu to dziecko strasznie się wycierpiało - żali się matka Piotra. Rodzice uznali, że dalszy pobyt ich dziecka w szpitalu przysporzy mu tylko cierpienia i na pewno go nie wyleczy. Dlatego też na własne żądanie zabrali go do domu. Postanowiliśmy, że jak ma umrzeć, to niech umrze godnie. W domu jednak przestał gorączkować. Pomału, ale jakoś do siebie dochodzi - mówi kobieta.
Prawidłowe leczenie
Standardowe leczenie nie przynosiło poprawy. Trudno było ustalić tego przyczynę. Oprócz nacieku w płucach był również płyn. Podobne objawy występują także przy gruźlicy i takie rozpoznanie wziąłem też pod uwagę - twierdzi ordynator oddziału. Przyznaje, że faktycznie u pacjenta pojawił się stan padaczkowy. Jego zdaniem spowodowane to zostało długo utrzymującą się gorączką a nie podawanymi lekarstwami. Problem w tym, że przyczyn tej gorączki nie do końca udało się ustalić. Gdy pojawiło się zagrożenie życia, chłopiec został przewieziony na Oddział Intensywnej Terapii - mówi lekarz.
Leczenie było jak najbardziej prawidłowe i prowadzone w trosce o zdrowie i życie pacjenta. Nie widzę tu żadnych nieprawidłowości. Przewiezienie chorego do Rybnika jest dowodem na to, że sytuacji nie zbagatelizowano. Szkoda jednak, że leczenie nie zostało zakończone, ale taka była decyzja rodziców - dodaje obecny podczas rozmowy z ordynatorem Zbigniew Wierciński, zastępca dyrektora ds. medycznych raciborskiego szpitala. Dziwi się, że matka z zastrzeżeniami nie przyszła do niego, lecz poskarżyła się prasie.
#nowastrona#
Nie było zaniedbań
#nowastrona#
Nie było zaniedbań
Ordynator tłumaczy, że gdy Piotr wrócił z OIT, kontynuował jego leczenie zgodnie z zaleceniami rybnickich lekarzy. Chłopiec miał już nie otrzymywać antybiotyków, lecz jedynie leki przeciwgrzybiczne. Wtedy znowu pojawiła się gorączka. Zaczęliśmy więc podawać mu antybiotyki, stosowane w Rybniku. Ściągnęliśmy w tym celu najlepsze leki. Nie zdążyły jednak zadziałać, ponieważ rodzice zabrali chłopca ze szpital i leczenie zostało przerwane - tłumaczy ordynator.
Odnosi się także do zarzutów o zaniedbania pacjenta. Gdy rodzice powiedzieli nam o zbierającej się pod cewnikiem ropie, natychmiast zleciłem badania moczu. Nie wykazały żadnej infekcji - wyjaśnia lekarz. Podłączenie kroplówki do niepełnosprawnej ręki tłumaczy tym, że w trakcie leczenia pacjent nakłuwany był wielokrotnie a w tamtym miejscu był lepszy dostęp do żyły.
Już nie ufają
Rodziców Piotra argumenty lekarzy jednak nie przekonują. Nie potrafią zapomnieć widoku cierpiącego z bólu dziecka i uczucia strachu, że w każdej chwili ich syn może umrzeć. Winą za to obwiniają prowadzącego leczenie ordynatora. Ten z kolei przyznaje, że ich rozumie, jednocześnie podkreśla, że z medycznego punktu widzenia starał się zrobić wszystko, co w jego mocy, by pomóc choremu.
(A. Dik)