Zgoda, która rujnuje
Sąsiedzki konflikt rozpoczął się w 2000 r. Wtedy też Elżbieta Sokołowska, wspólnie z mężem rozpoczęła rozbudowę swojego domu. Wznoszony przez nich obiekt miał powstać w odległości 1,5 metra od posesji Staniszewskich. Wymagało to pisemnej zgody obojga małżonków. Anna Staniszewska takowej nie udzieliła. Zrobił to jedynie jej mąż. Pan Sokołowski mówił o postawieniu wiaty. Zgodziłem się i sąsiad od razu dał mi do podpisu treść oświadczenia. Szybko okazało się, że powstaje nie wiata, ale pół domu - mówi Wojciech Staniszewski. W tym czasie byłam w szpitalu. Dopiero po powrocie dowiedziałam się, że otrzymali pozwolenie na budowę. Jakim cudem, skoro ja na to nie wyraziłam zgody? - twierdzi Staniszewska. Jest pewna, że gdyby sąsiadka nie była naczelniczką magistrackiego wydziału, budowa w ogóle by się nie rozpoczęła. Ciągnąca się kilka lat sprawa trafiła do wojewody. Ten rozstrzygał na korzyść Sokołowskich. Staniszewscy odwołali się więc do WSA, który uchylił decyzje wojewody m.in. w sprawie pozwolenia na budowę.
Garaż to nie wiata
Zgodnie z przedłożonym przez Sokołowskich projektem te „pół domu” to „budynek gospodarczy z wiatą w poziomie oraz część mieszkalna na piętrze”. Staniszewska twierdzi, że oprócz bezprawnego rozpoczęcia robót, inwestycja realizowana była od samego początku niezgodnie z pozwoleniem na budowę. Zamiast wiaty powstał tam bowiem garaż. O zmianę sposobu użytkowania Sokołowska wystąpiła po zakończeniu budowy. Sprawa trafiła do WSA, który przyznał Staniszewskiej rację, argumentując w wyroku, że pomieszczenie „od samego początku budowane było z inną intencją niż wynikało to z pozwolenia na budowę. Staniszewscy skarżą się, że dobudówka całkowicie zacieniła im ogród i przysłoniła okna, przez co ich posesja straciła na rynkowej wartości.
W jednej ze spraw WSA zobowiązał wojewodę do ustalenia, czy inwestycja została zakończona oraz przekazania jej Powiatowemu Inspektorowi Nadzoru Budowlanego, który poprowadzi postępowanie w trybie art. 51 ustawy o prawie budowlanym. Jest w nim mowa nawet o rozbiórce obiektu. Jeżeli do tego dojdzie, to Sokołowscy będą mogli domagać się odszkodowania od Starostwa. I kto za to zapłaci? Zwykli ludzie - oburzają się Staniszewscy. Wyrok w tej sprawie jest prawomocny.
Działałam w zaufaniu
Naczelnik twierdzi, że działania sąsiadów wynikają z ich zawiści i chęci zemsty. Staniszewscy chcieli, żebym sprzedała im 15 m swojego terenu pod budowę garażu. Nie zgodziłam się na to ze względu na małą powierzchnię mojej działki. Wtedy zaczęły się szykany - mówi naczelnik Elżbieta Sokołowska. Oboje wiedzieli o naszych zamiarach inwestycyjnych. W rozmowie z nami na ten temat oświadczyli, że nie ma sprawy. Staniszewska nawet podała mężowi długopis, którym podpisał tę zgodę - zapewnia naczelniczka.
Sokołowska twierdzi, że nie wiedziała o konieczności uzyskania pisemnej zgody od obojga małżonków, współwłaścicieli sąsiedniej posesji. Oświadczenie Staniszewskiego dołączyła do dokumentacji i złożyła w Starostwie. To nie moja wina. To organ, wydający pozwolenie powinien zbadać, czy wszystko jest legalnie. Działałam w zaufaniu do władzy publicznej. Tu nie ma żadnego mojego mataczenia- zapewnia kobieta. Twierdzi również, że przekształcenie budynku gospodarczego na garaż odbyło się zgodnie z prawem i posiadanymi wtedy dokumentami.
Zamierza walczyć o utrzymanie decyzji na pozwolenie budowy nawet przed Sądem Najwyższym. Jeżeli ten uzna, że ta decyzja zostanie uchylona, to mam prawo żądać zadośćuczynienia od organu, który ją wydał - mówi Elżbieta Sokołowska. Zapowiada także, że skieruje przeciw Staniszewskim sprawę do sądu o naruszenie jej dóbr osobistych.
Wojewoda powinien wiedzieć
Obiekt budowany był przez Sokołowskich według legalnego, ostatecznego pozwolenia na budowę. Do czasu uchylenia go przez WSA w 2005 r. wszystko było prowadzone legalnie - podkreśla Leszek Szymczak, kierownik referatu Architektury i Budownictwa raciborskiego Starostwa, odpowiedzialnego za wydawanie pozwoleń. Jego nazwisko figuruje pod przyznaną Sokołowskim decyzją. Pani Sokołowska podobno chce skarżyć, ale w pierwszej kolejności to wojewodę. To on, jako druga instancja utrzymał naszą decyzję. A po to jest ta instancja, by w razie jakichś naszych błędów wstrzymać postępowanie - tłumaczy kierownik, zasłaniając się stale zmieniającymi się i skomplikowanymi przepisami prawnymi.
Nie wyklucza, że błąd został popełniony w jego referacie. Może wydaliśmy pozwolenie niezgodne z prawem? Nie pamiętam, to było 5 lat temu - zastanawia się szef referatu. W dalszym ciągu uważam, że wszystko było w porządku. Wojewoda też tego nie kwestionował - twierdzi Szymczak.
Jego zdaniem Sokołowscy nie muszą obawiać się rozbiórki. Nie ma ku temu podstaw. Inwestycję mogą zalegalizować, ponieważ budowali zgodnie z pozwoleniem, mimo że po drodze prawdopodobnie wydanym z błędem - wskazuje kierownik na możliwości rozwiązania problemu.
Kobiety z sąsiedztwa
Staniszewscy chcieliby zniszczyć mnie moralnie i zawodowo. Ja jednak na to nie pozwolę. Jest to typowa sprawa administracyjna, a nie karna, więc trudno przewidzieć, jak się zakończy. Myślę, że pełnym sukcesem dla mnie. Włożyłam w ten dom za dużo pracy i pieniędzy. Nigdy nie zrobiłam żadnego przekrętu, bo taki mam kręgosłup moralny - zapewnia naczelnik Sokołowska.
To nieprawda, że próbowaliśmy cokolwiek od niej wyłudzić. Fakt, że wygrałam tę sprawę przed WSA oznacza, że nie ruszyłam jej bezpodstawnie. Do końca jest jeszcze daleko. Usatysfakcjonuje nas jedynie rozbiórka tego budynku. Boli nas ignorancja pani naczelnik w stosunku do ludzi i prawa - twierdzi Staniszewska.
(A. Dik)