Ptaki nie wybaczają zaniedbań
Najbezpieczniejsze gospodarstwo na Śląsku 2019 roku.
Dwie delikatne kobiety przełamują standard męskiej dominacji w rolnictwie. I choć są wrażliwe i nieobojętne na los zwierząt, mocno trzymają w ręku swą hodowlę drobiu dbając, aby ich ferma nie była uciążliwa dla otoczenia, a jednocześnie w pełni zachowany był dobrostan ptaków.
Wieloletnia, konsekwentna praca Renaty Wiesner i jej córki Natalii doceniona została w XVII Ogólnokrajowym Konkursie Bezpieczne Gospodarstwo Rolne. Bieńkowiczanki zarówno podczas edycji regionalnej, jak i wojewódzkiej zajęły I miejsce. I trudno temu się dziwić, gdyż miejsce – poza dużymi kurnikami na 70 tys. drobiu – w niczym nie przypomina gospodarstwa odpychającego zapachem kurzego obornika. Wszędzie jest czysto, wręcz luksusowo i bezpiecznie dla ludzi oraz zwierząt. Uroku dodaje zaś piękna zadbana zieleń wokół domu i gospodarskich zabudowań.
Pani Renata zresztą nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej, ponieważ tylko ściana dzieli jej mieszkanie od potężnego kurnika. Na swoje stado może zaglądać nie wychodząc z domu, przez małe okienko za okazałym lustrem w korytarzu. – Nie zbudowałabym przy domu kurnika, gdyby wydobywające się z niego zapachy wpadały do jego wnętrza. Bardzo staramy się być jak najmniej uciążliwymi dla naszych sąsiadów i pobliskiej Restauracji „Rege”, żyjemy w zgodzie z jej właścicielem i wspieramy się nawzajem – wyznaje.
Równie mocno jednak podkreśla, że wzorowa i bezpieczna kurza ferma nie jest wyłącznie jej zasługą, ale całej rodziny: rodziców i braci, którzy w sąsiedztwie posiadają własne kurniki i zgodnie wspierają się w hodowli drobiu. Bez nich nie wyobraża sobie swojego gospodarstwa. Zawsze też może liczyć na pomoc Urzędu Gminy w Kryżanowicach. – Mamo, nie bądź taka skromna. Sama zarządzasz kurnikiem, robiąc to, co w innych fermach robią mężczyźni. I dajesz sobie z tym świetnie radę – chwali Natalia.
Kury były od zawsze
Pani Renata nie wyobraża sobie, że mogłaby robić coś innego niż hodować kury. Dzieci państwa Ireny i Maksymiliana Klimżów przejęły od nich hodowlane zacięcie i rodzice podzielili fermę między trojkę rodzeństwa. A wszystko dzięki pomysłowi babci, dziś 98-letniej pani Marii Korzonek, najstarszej mieszkanki Bieńkowic.
To ona wpadła na pomysł, aby jej córka Irena i zięć Maksymilian, stworzyli kurzą fermę. Początkowo praca była niełatwa. – Rodzice zaczęli hodowlę od 250 kur na strychu. Wszystko robili ręcznie, w wiadrach nosili wodę i paszę, z trudem nadążając za potrzebami powiększającego się stada – wspomina pani Renata.
Przed siedmiu laty wystawiła swój własny kurnik. Rodzice jednak nadal pomagają jej i swoim synom, ponieważ sami nigdy nie przestali być hodowcami drobiu. – Wyrosłam na gospodarstwie i nie było mi trudno w nim się odnaleźć. Szczególnie, że wokół zawsze są bliscy ludzie: bracia, rodzice, córka i pracownicy gotowi przyjechać pomóc o każdej porze dnia i nocy – mówi.
Dziś życie pani Renaty toczy się wokół sześciu cykli hodowlanych, kiedy przyjmuje się kury, a po sześciu tygodniach odstawia, odhodowane. – Żółte pisklaki przywożone są na fermę w niecałą dobę od wyklucia. Wspomagamy je podsypując pasze, aby znalazły drogę do jedzenia. Ważne dla ich życia są pierwsze trzy doby – opowiada. Wtedy wkracza Natalia, która pomaga pisklakom torując im swobodny dostęp do wody i paszy. – Bardzo mi się to podoba. Podziwiam mamę za to co robi, też chciałabym w tym uczestniczyć – przyznaje. Nie będzie jednak to takie proste, ponieważ studiuje medycynę w czeskim Ołomuńcu. – Nie wiem co przyniesie mi życie, ale chciałabym je spędzać właśnie tutaj na wsi – zarzeka się.
Kury wyznaczają rytm życia
– Kury doglądam za każdym razem, gdy przechodzę obok kurnika. Wszystko musi być dostosowane do ptaków, dlatego nieustannie są monitorowane, a gdy tylko coś się dzieje, natychmiast otrzymuję informację na telefon. Dostosowujemy nasze życie do kur, a nie odwrotnie – tłumaczy pani Renata. Delikatne i wrażliwe ptaki nie wybaczają zaniedbań. – W kurniku musi być odpowiednia temperatura i wilgotność, a więc warunki idealnie dostosowane do ich dożycia. I pomimo, że wszystko jest automatycznie nadzorowane, cały czas muszę sprawować kontrolę, aby natychmiast reagować, gdy dzieje się coś niedobrego – dodaje.
W tamtym roku ptaki cierpiały z powodu upałów, pomimo że nieustannie pracowały wentylatory i zraszacze. – Kiedyś podczas wakacji przygotowywałam się do egzaminów pod kurnikiem, na wypadek, gdyby zabrakło ptakom wody. Musiałabym wtenczas ręcznie włączać zraszacze chłodzące kury – wspomina gorące dni na fermie pani Natalia.
Konkurs – nowe wyzwanie, nieoczekiwane sukcesy
Do udziału w konkursie panią Renatę namówiła kierownik raciborskiego KRUS Krystyna Lancman. – Nie mogłam odmówić, pracują tam takie fajne dziewczyny – przyznaje z uśmiechem bieńkowiczanka. Przystąpiła do niego bez specjalnych przygotowań i zupełnie niespodziewanie została jego laureatką. – Na co dzień staramy się dbać o porządek na fermie, tego nauczyli nas rodzice. Zresztą to kury stawiają nam wymagania, którym musimy sprostać. Musi być czysto, musi być wszystko dokładnie zaplanowane – przyznaje.
Pani Renata wierna jest też tradycjom rodzinnym. Opowiada, jak ojciec święci każdą nową dostawę kur, sama wrzuca do każdego zsypu z paszą garstkę święconego owsa, a rano wchodząc do kurnika zawsze mówi ptakom „Szczęść Boże”.
Zapewnia też, że kury na mięso są specjalnej rasy i nie są hodowane w sposób modyfikowany genetycznie. – W Ołomuńcu mam całą zamrażarkę kurzych piersi i udek z naszej hodowli. Innych nie jem – przekonuje pani Natalia.
– Należy kupować polskie produkty, najlepiej w małych sklepikach mięsnych, które nie sprowadzają drobiu spoza Unii Europejskiej. Przepisy zezwalają na handel z innymi pozaeuropejskimi państwami, jak np. Brazylią czy Ukrainą, gdzie nie obowiązują unijne zasady – tłumaczy pani Renata, dlaczego czasem drób źle smakuje czy pachnie.
Panie Wiesner wiedzą czym karmią swoje kury. Nad kurnikiem jest też stały nadzór weterynaryjny. – Nie możemy oddać kur, które nie spełniają wymogów, inaczej zutylizowano by nam całe stado. Dodatkowo ponieślibyśmy koszty utylizacji – mówi o niepowetowanych stratach, na które nie może pozwolić sobie żaden polski hodowca.
Kury, to nie jedyne zwierzęta na fermie. – W ogrodzie mamy osiem zajęcy i gołębie, które upatrzyły sobie kurniki. Te ptaki też dokarmiamy – mówi śmiejąc się pani Natalia.
Pasją jej dziadków, państwa Klimżów są natomiast drzewka, pani Ireny – owocowe, a pana Maksymiliana – ozdobne, którymi obsadza każde wolne miejsce wokół domów. – Sadzimy czasem te, które wydają się za słabe, by rosnąć, a one odwdzięczają się piękną zielenią – dodaje pani Renata.
Być właścicielką najbezpieczniejszego gospodarstwa na Śląsku, to nie tylko skrupulatność w pracy, ale przede wszystkim dbałość o rzeczy małe, jak chociażby o żółte pisklaki, z których wyrastają dorodne kury. Bo moja praca jest dla mnie wielką pasją i radością – mówi Renata.